• 4 •

46 6 1
                                    


Nikt nigdy nie widział, żeby Felix płakał za Jisungiem: nie dało się go spotkać na cmentarzu, nie uczestniczył w ceremonii pogrzebowej, nie przyszedł też na sosang. Ani na chwilę nie przestał ubierać swoich błękitnych swetrów, bluz i wszelkich koszul poza momentami, gdy nosił coś od Hana — zabrał każdą koszulkę, czapkę i szalik, jakie niegdyś do niego należały, zamykając szczelnie w swojej szafie tylko po to, żeby został z nim chwilę dłużej.

Dla jasnowłosego on nadal żył: czasami widział go w ich ulubionej kawiarni, jak zamawiał cytrynową herbatę z malinową konfiturą, potem szedł do parku, czasami zahaczając o malutką stolarnię na obrzeżach miasta, żeby wyskrobać coś na szybko. Jednak zawsze gdzieś się śpieszył, nigdy nie dopijał swojej herbaty, figurkę pozostawiał niewyszlifowaną, a przez park przebiegał niemalże truchtem, nie zatrzymując się nawet na minutę.

To cholernie bolało, bolała świadomość, że ciemnowłosy, zamiast zrównywać z nim krok, przyśpiesza coraz bardziej z każdą kolejną sekundą, zapominając o obietnicy jaką mu złożył. Zapominając o tym, że Felix nadal na niego czeka, odwiedzając mimochodem lotnisko z cichą nadzieją, że zobaczy go gdzieś tam wśród tłumu szarych ludzi.

Myśl, że zostanie sam, przerażała go do szpiku kości; paraliżowała umysł i zaciskała dłonie na płucach, zabierając oddech ze sobą. Oddalił się od przyjaciół, którzy nie potrafili, tak jak on, żyć wspomnieniami; którzy postanowili pogodzić się ze stratą, jakiej wspólnie doświadczyli i sprawiać pozory normalności — on tego nie potrafił. Nie był w stanie wrócić do rzeczywistości, w której panowała ciemność, nie umiał szukać gwiazd na niebie ani układać kształtów z chmur.

To Jisung był jego światłem, jedyną gwiazdką świecącą specjalnie dla niego; gdy znikła, zapanował mrok, do którego nadal nie przywykł. Nie mógł w nim zobaczyć gwiazd, które poszły w ślady ciemnookiego i gasły jedna po drugiej; nie mógł ułożyć kształtów z chmur, których nawet nie widział.

Bał się, że nikt na niego nie poczeka, że wszyscy odpuszczą po pewnym czasie i koniec końców nie będzie nikogo, kto mógłby go odebrać z jego własnego lotniska.

Pomimo tego, nadal czekał, wsłuchując się w cichy głos swojego chłopaka wydobywający się ze słuchawek. Nadal wypatrywał białego samolotu, wmawiając sobie, że Han przyleci do niego następnym lotem, nawet jeśli trwało to już czwarty rok i zapach ciemnowłosego uciekł dawno temu wraz z zimowym powietrzem.

Jednak nigdy nie zapomniał tej słodkiej mieszanki orzechów i miodu, przeplatanej aromatem drewna, które kochał i którego nie dało się wyprać z wygodnych bluz jakie zazwyczaj nosił.

Pamiętał dokładnie jego niezadowoloną minę, gdy kradł mu te najlepsze i to, jak siedzieli w nich tak blisko siebie, że czuł jego oddech na swoim karku, dłonie którymi oplatał go wokół talii i sporadyczne pocałunki jakie zostawiał na jasnej szyi młodszego, wykorzystując swoją pozycję. Oglądali wtedy „Piotrusia Królika" na uspokojenie po nietrafionym pomyśle z maratonem horrorów, krótko po tym jak Lee prawie zemdlał na „Annabelle".

— Czemu nie mówiłeś od razu, że nie chcesz tego oglądać?

Westchnął, przekręcając swoim ciałem tak, żeby dobrze widzieć chłopaka: ciągle nie przyzwyczaił się do nowego koloru jego włosów, nawet jeśli był pierwszym któremu zaczął o tym trąbić.

— Bo sądziłem, że dzisiaj dam radę — odpowiedział, poprawiając się po chwili. — Jak widać, nie dałem.

Po pokoju rozniósł się chichot granatowowłosego, który szybko opanował. Na jego twarzy rozkwitł promienny uśmiech dopełniający roziskrzone tęczówki.

❝a head full of dreams❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz