Mimo męczącego treningu jaki zafundowali dzisiaj kadetom instruktorzy, Maya nie była w stanie zasnąć. W najbliższym czasie nie szykowała się wyprawa, więc nie miała się czym stresować. Po prostu jasny księżyc skutecznie wypalił z dziewczyny całe zmęczenie dzisiejszym dniem. Od dziecka była wrażliwa na pełnię, ale tego wieczoru czuła, że nie zmruży oka ani na minutę. Wstała więc, wychodząc na chłodny korytarz. Miała bose stopy więc jej kroki były ciche i delikatne.
Przechodząc obok jednych z drzwi zauważyła, że wydobywa się spod nich słaba struga światła. Spojrzała na dębowa deskę, by upewnić się czyje jest to biuro.
- Kapitan Levi. - szepnęła cicho, zupełnie nie zaskoczona, że mężczyzna nie śpi o tak późnej porze. Zdążyła już zauważyć że ten nigdy nie pozwalał sobie na długi odpoczynek. Po części z własnych obserwacji, bo sama także nie potrzebowała wiele snu, ale informację potwierdziła u gadatliwej Hanji.
Dziewczyna zapukała cicho do drzwi i od razu je otworzyła, nie czekając na pozwolenie. Levi siedział przy swoim biurku, wypełniając dokumenty. Maya przeklęła w myślach Erwina, za to że zalewa czarnowłosego tyloma obowiązkami. Może gdyby miał możliwość wyboru pomiędzy snem a stertami papierzysk, może wybrałby sen.
- Maya, co tu robisz? - mężczyzna uniósł na nią zmęczony wzrok. Jego ton głosu nie był tak wyrachowany jak zwykle, ale do najmilszych w dalszym ciągu nie należał.
- Nie mogę spać. - powiedziała, traktując to jako oczywistą wymówkę. - Pomóc w czymś? - zapytała uprzejmie, kierując swoje kroki w stronę biurka.
- Nie wydaje mi się. - odparł, o wiele chłodniej niż przed chwilą. - I nie o to pytałem. Co robisz tu, w moim gabinecie?
- Widziałam światło świecy, więc uznałam, że Kapitan nie śpi. - to nadal nie było to czego oczekiwał. Nie widział jednak sensu w dalszym wypytywaniu dziewczyny, już przyzwyczajony, że uwielbiała robić z siebie debilkę, odstraszające tym od rozmowy. Musiał przyznać, że kilkakrotnie użył podobnej techniki do uciszenia Hanji i prawie za każdym razem zadziałała, skutecznie zamykając jej jadaczkę.
Po tym jak Levi zamilkł, dziewczyna przysunęła sobie drewniane krzesło zaraz obok niego i usiadła na nim.
- Co robisz? - wydęła wargę, opierajac się łokciem na blacie. Dziewczyna odwiedzała go już trzeci raz w tym miesiącu, ale ten nie był w stanie przyzwyczaić się do czyjejkolwiek obecności w swoim gabinecie. Zwłaszcza do Mayi, której za cholerę nie rozumiał. Była natrętna jak Hanji, ale mniej, w granicach rozsądku, których nigdy nie przekraczała w interakcjach z Kapitanem. Była też do bólu miła, uprzejma i pomocna, ale jednak do takiego poziomu, który tolerował, a czasem lubił. Była też zabawna, niekiedy na tyle by sprawić, że Levi krótko parskał śmiechem.
- Wypełniam... papiery. - odparł wolno, przyglądając się jej znudzonej twarzy, wpatrzonej w starte dokumentów.
Blondynka mruknęła coś niezrozumiale, jakby zupełnie niezainteresowana jego odpowiedzią i wzięła w dłoń jedną z kartek.
- To akty zgonu? - zapytała sucho.
- Tak. - potwierdził jej przypuszczenia.
- Są tu gdzieś Diany i Paula? - jej głos nadal był pozbawiony emocji. Levi zauważył że jeśli chodziło o kwestie utraty bliskich to dziewczyna obrała podobny sposób na poradzenie sobie z tym, jak on. Ignorowanie.
- Są ułożone alfabetycznie.
Dziewczyna szybko wyjęła interesujące ją dokumenty, przyglądając się im z nikłym uśmiechem. W lewych górnych rogach widniały ich miniaturowe podobizny, narysowane prawdopodobnie przez Moblita. Mężczyzna miał talent, bo mimo tych kilku kresek Maya skutecznie mogła odtworzyć sobie w głowie ich twarze. Minął dopiero miesiąc od ich śmierci, więc nie miała z tym problemu. Jednak jedyne o czym myślała starając przypomnieć sobie uśmiechniętą twarz Diany to jej zakrwawiona dolna szczęka, leżąca u jej stóp. Po Paulu zostały też tylko marne resztki. Znała ich całe życie. Wychowała się z nimi, bawiąc każdego dnia na podwórku. A teraz zniknęli. Zostawili ją jak wcześniej jej rodzice i rodzeństwo - samą.