Crescent prawie upadła, gdy Ruta rzuciła się na nią w przypływie euforii. Jak na tak szczupłą osobę, miała naprawdę dużo siły. Po wymienieniu uprzejmości zaczęły się pretensje.
— Dlaczego się nie odzywałaś?
— Nie mogłam.
— Zmień wymówkę, bo już mi się nudzi — parsknęła Ruta. — Ileż można o tym samym?
Ten komentarz pozostał bez odpowiedzi. Tłumaczyła to już zbyt wiele razy, bo ponownie do tego wracać. Pokiwała tylko zdegustowana głową i już miała iść w stronę dormitorium, gdy w ostatniej chwili została odciągnięta przez Lily Evans w innym kierunku.
To było niespotykane, ponieważ dotąd Crescent nie odbywała z tą dziewczyną zbyt wielu interakcji. Nagle stała się obiektem zainteresowania, co stało się jeszcze bardziej niekomfortowe z momentem dołączenia do większej grupy Gryfonów. Z jakiegoś powodu znajdowała się tam też Puchonka, Lilith Shafiq. Być może to o niej mówiła rudowłosa koleżanka z dormitorium. O ile towarzystwo było naprawdę otwarte, niełatwo było być z nim naprawdę blisko. Jej się to udało niesamowicie szybko, co było podejrzane. To ona miała w sobie to coś, czy pozostali byli naiwni?
— Jaka słodka Puchonka. Nic tylko upiec, prawda?
— Co proszę? Dlaczego miałabyś piec człowieka?
Dramaty związkowe wychodziły daleko poza kompetencje Brazylijki — nikogo nie szukała i nikt także nie zdawał się być nią zainteresowany, więc po prostu słuchała elaboratu panny Evans, który w niewinnie uszczypliwy sposób mieszał ową dziewczynę z błotem z niewyjaśnionych powodów. Cały ten monolog wydawał się tylko bezsensownym zlepkiem frustracji, niezrozumiałym i zwyczajnie głupim. Walczyć o chłopca? Zupełnie infantylne.
— Piękne panie, nie plotkujemy! — szczerząc się, Syriusz zaskoczył dziewczęta od tyłu. Crescent spięła się. — Nie ociągamy się, carpe diem! Bal najwyższy czas zacząć! — Wykrzyczał, imitując krok walca.
Minęła ledwo chwila, a przytłoczenie Gryfonki stawało się nie do zniesienia. Tak żywe towarzystwo bywało komfortowe tylko w małych grupach i przy znacznym ograniczeniu czasowym. Były jednak sugestie, iż ta sytuacja będzie pozbawiona tych kluczowych warunków. Sama myśl o tym powodowała dreszcze.
Przytulność Pokoju Wspólnego była zaletą jedynie, kiedy był pusty. Wystarczyło zgromadzić w nim ledwo kilka osób, by nagle zrobiło się tłoczno, duszno i niekomfortowo. Crescent odliczała sekundy, by móc uciec, ale zaklinowana między Lily Evans i Syriuszem została pozbawiona tej możliwości. Ścisk był uciążliwy. Mogła znać tych ludzi, ale nie byli ze sobą na tyle blisko, aby ich tak długo dotykać. Zaakceptowałaby Rutę, ale w przypadku pozostałych było to zwyczajnie uciążliwe.
— Co się tak trzęsiesz jak owsik, skarbeńku?
— Syriuszu, czy ty w ogóle myślisz czasem, zanim coś powiesz? Jaki owsik?
Chłopak się sfrustrował.
— No jak w tym powiedzeniu, cała się telepiesz. Merlinie, nie rozumiesz?
— Po pierwsze, mówi się jak osika, która jest odmianą topoli. Owsik z kolei to pasożyt i nie jestem pewna, czy się trzęsie. Po drugie, definitywnie nie jestem Merlinem.
To definitywnie nie był przyjemny wieczór dla Crescent. Wszyscy dookoła zadawali sobie tak idiotyczne pytania. Pytali o miejsce wakacji, ile osób jest w rodzinie, gdzie zwykle jeżdżą, o rutynę. To wszystko tylko generowało zagrożenia i nikt chyba o tym nie myślał. Taka lekkomyślność była zadziwiająca wśród młodych ludzi, którzy zapewniali o swojej chęci pomocy w walce. Jaki był z nich użytek, skoro na każdym kroku powinni obracać się za siebie? Niebezpieczeństwo przecież może przyjść z każdej strony, nawet od najbliższych.
CZYTASZ
Zimne dłonie | Remus Lupin ff
FanfictionCzasem coś musi się zmienić i nawet jeśli nie jest to dla nas łatwa i przyjemna zmiana - potrzebujemy jej, aby móc funkcjonować. Od wyjazdu z domu minęło kilka lat, a mimo wszystko Crescent nadal czuła się w nowym miejscu obco. Wszechobecny chłod j...