3. Wypadki

96 8 1
                                    

Czas dłużył się niemiłosiernie a dni, choć kartki wylatywały z kalendarza szybciej niż się wydawało, oddzielały każdą sekundę od następnej, wciskając między nią kilka innych, wydłużając trwanie każdej minuty, zdawały się nie mieć końca. Dramatycznie męczyło to nie tylko uczniów, ale także nauczycieli, dla których zatęchła, jesienna atmosfera była jedynie kolejnym utrudnieniem w pracy, bowiem gdy wymęczona młodzież siadała już w ławkach i zmuszona była wysilić ostatnie swoje szare komórki i wykrzesać z siebie minimum życia, nawet pod presją skutki były (delikatnie mówiąc) marne.

Nie sposób było mimo tego nie zauważyć, że dla ogromu siódmoklasistów nie było to powodem do zwolnienia tempa pracy, nawet jeśli skutkowało to koniecznością powtarzania materiału jeszcze raz. Tłumy regularnie przewijały się przez bibliotekę a tegoroczni absolwenci byli banalnie łatwi do rozpoznania. Bynajmniej przez największy odsetek wyraźnie dojrzalszych fizycznie uczniów. Powodem zwykle była książka w dłoni, która, choć miała być vademecum przedmiotowym, swoją wielkością przypominała zwykle kilkutomowe podręczniki do historii.

Cel był jeden — jak najlepiej zdać Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne — ale w różnych kątach szkoły można było spotkać się z różnym podejściem. 

Niektórzy, tak jak Crescent czy Remus, systematycznie pracowali, aby nie musieć nadganiać materiału z pierwszych lat, sukcesywnie utrwalając swoją wiedzę. Byli też jednak tacy uczniowie jak pozostali Huncwoci, którym ewidentnie nie było po drodze chociaż otworzyć podręcznik. Halshout nie była już nawet pewna, czy powinno się za takich modlić, czy życzyć powodzenia, bo jeśli z takim podejściem mogli na coś liczyć, to jedynie na łut szczęścia, a w szczęśliwy traf Crescent zdecydowanie nie wierzyła. 

W tym wszystkim nawet Ruta próbowała sięgnąć do książek. 

— Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia — pojawiła się znikąd, zarzucając rękę na jej barki. 

— Mówiłam ci, że w tym roku eseje piszesz sama. Albo idź do Evans, może się zlituje, jeśli będziesz dla niej milsza.

— Specjalnie tak grasz, bo wiesz, jak ta ruda furiatka mnie nienawidzi. 

— Po prostu cię znam — Crescent przewróciła oczami. — Chciałaś razem powtarzać, więc zacznij od pisania sobie esejów na własną rękę. Gwarantuję, że łatwiej będzie ci bez konieczności wracania też do materiałów z tego roku. To i tak w dużej mierze powtórki.  

— Uwierz, chciałabym, żeby tym razem chodziło mi o to, łatwiej byłoby cię przekonać. — Jej śmiech rozbrzmiał w powietrzu, zwracając tym samym uwagę grupki chłopców niedaleko. Zaczęli szeptać między sobą, co speszyło Halshout, nawet jeśli śmiech towarzyszki powodował też jej własny. Choć niepewny i grymaśny, jej uśmiech był lekki. — Mam dla ciebie o wiele poważniejszą propozycję, marudo. 

— Nie.

Crescent stanęła na środku deptaka. Wywróciła oczami, gdy Ruta założyła ręce na piersi, gotowa do dalszej dyskusji i pełna powalającej pewności, że wygrana jest już rozsądzona na jej korzyść. 

Nie miała zamiaru się poddać, o cokolwiek jej chodziło. 

— Kurwa, Halshout — jęknęła przeciągle. — Wiesz chociaż, co bojkotujesz?

— Nie wiem, czy chcę wiedzieć co.

— Nie proszę cię przecież, żebyś napisała za mnie egzaminy! Szanujmy się, masz też swoje. — Crescent tylko przewróciła oczami.

— W zasadzie nie zdziwiłabym się, gdybyś to zrobiła. 

— Za słabo mnie znasz i zbyt we mnie wątpisz, Cres — Ruta puściła jej oczko. — Mam dla ciebie jeszcze coś lepszego. 

Zimne dłonie | Remus Lupin ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz