2

8 0 0
                                    

Spodziewała się wielu rzeczy, ale z pewnością nie tego.

- Że niby co chcą zrobić?! – Zerwała się z kanapy, jak poparzona i wbiła zszokowane spojrzenie w Marko.

- Uspokój się.

Co prawda podejrzewała, że znowu rozpoczęło się polowanie, w którym robili za zwierzynę i wcale się nie pomyliła, ale w życiu nie domyśliłaby się powodu.

Zaczęła nerwowo krążyć po salonie.

- Mówisz mi, że siłą chcą mnie zeswatać z synem najgorszego potwora, jaki chodzi po tym padole, a ja mam być spokojna?!

Domyślała się skąd pomysł Regenta Atlantydy. Już jakiś czas temu doszły ich wieści, że sytuacja na Wyspie stała się napięta. Wielu obywateli nabrało obiekcji, co do jakości jego rządów. Podobno nawet najwierniejsi ludzie zaczęli spiskować za jego plecami. Ona była prawowitą następczynią tronu, dzieckiem królewskiej krwi. Gdyby wyszła za jego syna, byłby nie do ruszenia. Mógłby dalej pławić się we władzy. Co prawda już nie bezpośrednio, bo zza pleców królewskiej pary, ale jednak. Nie zamierzała do tego dopuścić. Wolałaby, żeby od razu ją zabili.

- Przez osiemnaście lat nie zdołali nas złapać, to teraz też nie dadzą rady.

- Tak, ale znowu będziemy musieli uciekać, prawda? Znowu się zaczyna? – zapytała, a jej głos wydawał się niepokojąco płaczliwy.

Marko, jak przystało na wojownika z prawdziwego zdarzenia, nie był strachliwy, chyba że w grę wchodziły rozmowy o „pszczółkach i kwiatuszkach”, „specjalnych dniach” oraz dziewczęce łzy. Z trwogą zauważył, że te ostatnie czają się w orzechowych oczach, które Wiola odziedziczyła po jego młodszej siostrze.

- Ja też polubiłem to miejsce, ale nie mamy wyboru. Przykro mi.

Spuścił wzrok. To, że Hubert tak łatwo ich znalazł, było wystarczającym powodem, by zmienić miejsce pobytu. Marko pluł sobie w brodę, że zaniedbał osłonę. Poczuł się zbyt pewnie. Od dziesięciu lat nikt ich nie ścigał. Łudził się, że Rupert w końcu zrozumiał. Ani on, ani Wiola nie zamierzali wracać i walczyć. Chcieli po prostu żyć w spokoju i nawet uwierzyli, że mogą. Rozczarowanie bolało.

Dziewczyna rozumiała, dlatego z wielkim żalem, ale bez zbędnych wymówek, zapytała:

- Kiedy?

- Jak najszybciej. Myślę, że wystarczą mi dwa dni. Załatwię najważniejsze sprawy, a resztą zajmie się Karol.

Skinęła głową i wstała.

- Pójdę już spać – zakomunikowała apatycznie i stanęła w progu. – Rozumiem, że moje jutrzejsze zajęcia zostały odwołane?

- Przykro mi.

- Mnie też – szepnęła.

***

Dziewczyna stała przy oknie i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w ciemny las. Pamiętała, gdy znaleźli to miejsce. Sam środek Europy. Polska, śląsk, Kalety. Miasteczko urzekało od pierwszej chwili i wprost zachęcało, by się w nim osiedlić. Było swojskie i bezpieczne. Nie na tyle małe, by rzucać się w oczy i nie na tyle duże, żeby nie zauważyć obcych, którzy zawsze stanowili potencjalne zagrożenie. Zewsząd otoczone przez lasy, było idealną propozycją dla istot tak silnie związanych z naturą jak oni. Szybko się zadomowili. Marko został leśniczym. Wiola, jako osoba o naturalnych predyspozycjach, zaczęła zgłębiać tajniki ludzkiej medycyny. Murat na przemian oddawał się to pilnowaniu dziewczyny, to swawolnemu bieganiu za Marko. W końcu miał gdzie rozprostować kości i od czasu do czasu skrzydła.

Mieli tutaj całe swoje życie, przyjaciół, znajomych, pracę, studia, plany na przyszłość… A teraz to wszystko miało być im odebrane. I to była jego wina – Ruperta Klabisa, obecnego Regenta Atlantydy. Potwora, który kierowany rządzą władzy zabił jej rodziców, gdy miała pięć lat. Ją spotkałby jeszcze gorszy los, gdyby nie Marko. Tamtego feralnego dnia przyszedł po nią i cudem umknęli z pałacu. Przez kolejne lata ganiały za nimi psy gończe Regenta, ale byli bez szans w starciu z jej wujkiem, byłym Generałem Królestwa Atlantydy. No i mieli szczęście. Zawsze jakoś im się udawało, a kiedy pościgi ustały, oni zapuścili korzenie, które teraz przychodziło im boleśnie i szybko wyrwać.

PIERWSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz