4

27 0 0
                                    

Godzinę później próbowała wydostać się z domu Karola i Marty. Próbowała, bo gospodarze skutecznie tarasowali jej przejście. Starali się przemówić jej do rozsądku, ale ona wręcz szalała z niepokoju.

Po kolacji miotała się po salonie, jak wściekły lew w cyrkowej klatce. Nie tknęła więcej piwa. Biorąc pod wzgląd podskórne przeczucie nieszczęścia, musiała mieć czysty umysł. Nie chciała też usiąść, ani bezmyślnie oglądać telewizji. Uznawała te pomysły za najdurniejsze z durnych, ale nie powiedziała tego głośnio.

W spoconej dłoni gniotła telefon, z którego co rusz wykonywała połączenie. Można było jakoś wyjaśnić fakt, że Marko nie odbierał, ale Monika?

- Uspokój się. Nawet nie jesteś pewna, czy na pewno do niej pojechał – powiedział Karol, całą swoją sylwetką zastawiając drzwi.

- Masz rację, co nie znaczy, że nie mogę tego sprawdzić. – Podparła się pod boki.

Miała ochotę poszczuć ich Muratem albo własnoręcznie usunąć z drogi, ale byli dla niej niczym dziadkowie, których nigdy nie miała.

- Daj mu jeszcze pół godziny. Jeśli się nie pojawi, pomogę ci go szukać.

Dziewczynie było ciężko myśleć choćby o dodatkowej minucie bezczynności, ale…

- Chyba, że jednak zmieniłaś zdanie i z własnej woli chcesz wpaść im w łapy?

Te słowa przeważyły szale. Postanowiła jeszcze poczekać.

Minęło ledwie dziesięć minut, a wszystko stanęło na głowie. Murat zerwał się z podłogi i zaczął wściekle ujadać pod drzwiami. Marta podeszła do Wioli, a Karol z werwą trzydziestolatka podbiegł do okna, wyłączył światło i wyjrzał zza firanki. Było już ciemno, ale stosownym zaklęciem wyostrzył swój wzrok. Jego oczy nabrały niebieskiej poświaty. Przypominał upiora.

- Trzy osobowe i jeden bus. Niech to szlag. Przysłali cały oddział. – Nagle na jego twarzy odmalowało się przerażenie.

- Co się stało? – zapytała dziewczyna.

Wyrwała się z objęć kobiety i podeszła do niego. Przez krótką chwilę nie potrafiła niczego dojrzeć. Skorzystała z tego samego zaklęcia, co on i…

Gdyby nie podtrzymała się parapetu, z pewnością by upadła. Przed domem, na tle samochodowych reflektorów, ustawiło się blisko dwudziestu mężczyzn. Zdecydowana większość z nich miała na sobie dobrze skrojone, jasne garnitury, a w rękach długie, gładko ciosane laski. Gdyby nie błyszczące gałki na ich szczytach i zaostrzone końce, wyglądałyby na zwykłe kije. Jednak Wiola doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo są niebezpieczne. W rękach wprawnego wojownika stanowiły zabójczą broń białą, a na dodatek potrafiły potęgować zaklęcia. Ale nie to ją przeraziło. Na samym środku słaniał się na nogach Marko. Na szyi miał skórzaną obrożę, ręce skrępowane z tyłu, a to wszystko połączone grubym łańcuchem, którego dwa końce trzymali rośli żołnierze, rozstawieni po obu jego bokach. Twarz miał opuchniętą i zakrwawioną. Niegdyś biała koszula, upstrzona była ciemnymi plamami. Wyglądało na to, że nie poddał się łatwo.

Jeden z mężczyzn podszedł do Marko i pchnął go do przodu. Więzień padł na kolana. Agresor uśmiechnął się szpetnie i posłał wyzywające spojrzenie w stronę domu. Wiola zacisnęła zęby ze złości.

- Wasza Wysokość! – krzyknął typ. – Przysyła nas Miłościwie nam panujący Rupert Klabis, Regent Atlantydy. Jego życzeniem jest spotkać się z Jaśnie Panią Wiolettą Mią Augustą Wolt, Pierwszą wśród Atlantów, córką Króla Nata oraz Królowej Liliany, dziedziczką tronu Atlantydy. Jeśli księżniczka uda się z nami z własnej woli, jej wuj zostanie uwolniony, a jej samej zapewnimy bezpieczeństwo zarówno podczas podróży, jak i później. W przeciwnym wypadku będziemy zmuszeni użyć siły, czego wszyscy wolelibyśmy uniknąć.

- Wiola uciekaj! – chrapliwie wrzasnął Marko, gdy tylko tamten zakończył swój monolog.

Od razu został zdzielony laską, która trafiła w głowę. Zamroczyło go i upadł na ziemię. Jego strażnicy pociągnęli za łańcuchy, zmuszając go do zajęcia poprzedniej pozycji. Wiola miała wrażenie, że wyrwą mu przy tym ramiona ze stawów.

Szarpnęła się w stronę drzwi. Nie zamierzała siedzieć bezczynnie, kiedy jej wuj miał kłopoty. Rozsadzała ją furia, która rozsiewała w jej krwioobiegu ogromne dawki adrenaliny. Miała wrażenie, że mogłaby pokonać ich wszystkich.

Coś ją zatrzymało. Dopiero po kilku długich sekundach zorientowała się, że ktoś zakleszczył palce na jej ramieniu.

- Co robisz? – zapytał Karol.

- Jak to co?! Idę go ratować!

Ręka dosięgnęła jej policzka, zanim zdążyła wyszarpnąć się z jego uścisku. Najpierw usłyszała przerażony pisk Marty, a dopiero później poczuła pieczenie.

- Uspokój się dziewczyno! – zabębnił staruszek. – Im właśnie o to chodzi. Chcą, żebyś do nich wyszła, bo wtedy będziesz bez szans. Ich jest dwudziestu, a nas czwórka! Jak sobie to wyobrażasz?! W dodatku jesteśmy na kompletnym pustkowiu. Mogą sobie pozwolić na wszystko!

Nie wiedziała, czy bardziej zaskoczył ją spoliczkowaniem, czy swoim wybuchem złości. Pierwszy raz widziała go wytrąconego z równowagi. Nim zdążyła się nad tym zastanowić, już stała przy tylnym wyjściu z plecakiem i Muratem u boku.

- Jedź pod ten adres. – Wcisnął jej w rękę zmiętą karteczkę. – Tam czeka zaufany człowiek. Powie ci co dalej. Ewentualnie pomoże zniknąć. – Nerwowo obejrzał się przez ramię, jakby spodziewał się, że zaraz wyważą drzwi. – Teraz lećcie jak najdalej.

- Ale Marko…

- Nie chciałby, żebyś ryzykowała. Dla niego TY jesteś najważniejsza. Poza tym jakoś sobie poradzi. Zaufaj mi. – Spojrzał jej głęboko w oczy. – A teraz leć już. Odwrócimy ich uwagę – powiedział i bezceremonialnie wypchnął ją za drzwi.

Wahała się. Nie była pewna, co robić. Nie chciała uciekać jak ostatni tchórz, ale zdawała sobie sprawę, że nie mieli szans z całą hordą szkolonych żołnierzy. Co prawda miała smoka, ale to nie stanowiło dużej różnicy. Pełnią sił daliby radę góra dziesięciu, a i za to nie była gotowa ręczyć. Dobrowolne oddanie się w ich ręce również nie wchodziło w grę. Podejrzewała, że cała gadka o wypuszczeniu Marko, była zwykłym blefem. Atlanci nie ryzykowaliby komplikacji w postaci wściekłego wojownika na ogonie.

W końcu doszła do wniosku, że ucieczka była najrozsądniejszym, co mogła zrobić. W ten sposób chroniła wszystkich. Wuj był przynętą i kartą przetargową. Dopóki nie mieli jej w garści, jego życie miało dla nich wartość. W przypadku Karola i Marty liczyła na to, że zagrają niczego nieświadomych wygnańców. Przecież Atlanci nie mieli dowodów, że Wiola była z nimi w domu. Istniała szansa, że ten nocy nie poleje się więcej krwi.

Westchnęła głęboko.  Pomogła Muratowi się przemienić, wdrapała się na jego grzbiet i wydała mu mentalne polecenie, by biegł jak najciszej. Dopiero gdy upewniła się, że nie wypatrzą ich na niebie, pozwoliła mu wznieść się w powietrze.

PIERWSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz