6

3 1 0
                                    

Kiedy dotarli na stację kolejową, dochodziła pierwsza. Pociąg miał nadjechać dopiero za dwadzieścia piąta, co dawało im sporo czasu na odpoczynek i myślenie. Z tego drugiego Wiola nie była zbyt zadowolona. Wolała nie skupiać się na swojej kiepskiej sytuacji. Choć przez chwilę pragnęła udawać, że jest na zwykłej wycieczce krajoznawczej z Muratem.

Oboje nudzili się jak mopsy. Trochę pospacerowali wychodząc z założenia, że w pociągu aż nadto się nasiedzą, zrobili małe zapasy jedzenia na drogę w okolicznym sklepie i odrobinę pogadali.

Smok wyraził swoje zaniepokojenie o Marko. W odpowiedzi dziewczyna próbowała przekonać i jego i siebie, że wuj z pewnością da sobie radę, bo to przecież drugi Chuck Noris, ale jakoś tak nie bardzo jej się to udało. Następnie Murat zapytał o miejsce w które jadą. Tutaj Wiola miała mu jeszcze mniej do powiedzenia, bo sama nie do końca wiedziała, co ich tam spotka. Kusiło ją by od razu wrócić do Kalet. Chciała sprawdzić, czy Karol i Marta mają się dobrze, ale wiedziała, że samotny powrót był zbyt ryzykowny. Potrzebowała wsparcia i miała nadzieję, że okaże się nim owy Oli z Włosania. Później zamierzała odnaleźć i uwolnić wuja, nawet jeśli najpierw miałaby zebrać wielką armię Wygnanych, co nie byłoby wcale takie trudne. Wiedziała, że niektórzy chcieli wrócić na Wyspę albo po prostu pragnęli zemsty. Nie wszyscy, ale spora część. Wiola zrobiłaby swoją własną rewolucję. Uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie spłoszonego Regenta, błagającego o wybaczenie za wszystkie swoje winy. Były to tak przyjemne marzenia, że Pierwsza wśród Atlantów oddała im się bez reszty na pozostały czas oczekiwania na pociąg.

Humor popsuł jej konduktor u którego była zmuszona kupić bilet. Zaczął narzekać, że Murat nie posiada ani smyczy, ani kagańca. Dziewczyna wyrzucała sobie, że zapomniała spakować tak istotny rekwizyt, ale było już za późno na żale. Zaczęła przekonywać mężczyznę, że pies jest niegroźny i bardzo spokojny, a chodzi bez smyczy bo stanowi prawdziwy wzór posłuszeństwa. Konduktor okazał się jednak nieugiętym służbistą i zaczął grozić, że wysadzi ich na najbliższej stacji. Nie miała innego wyjścia, musiała uderzyć poniżej pasa. Przelotnie dotknęła dłoni mężczyzny, sprawiając, że choć brudna i zmęczona, wydała mu się niezwykle atrakcyjną kobietą. W jego oczach urósł jej nawet biust i poszerzyły biodra, zbliżając ją do jego osobistego ideału kobiecości. Był z tego pożytek, bo odpuścił w sprawie Murata, ale niestety przez całą drogę do Olsztyna ślinił się do niej, jak pies do szynki.

Wiola odetchnęła z ulgą, gdy po piętnastu minutach wysiedli z pociągu. Spojrzała na zegarek, a później na kartkę z planem podróży. Mieli do dyspozycji pół godziny. Zbyt mało czasu, by błąkać się po mieście i szukać sklepu zoologicznego. Miała nadzieję, że tym razem spotka bardziej wyrozumiałego pracownika kolei.

Obecność Murata zdecydowanie miała swoje plusy. Na korytarzu dworca nie musiała przepychać się przez tłum, ponieważ na widok jej opiekuna, ten rozsuwał się sam. Ludzie łypali podejrzliwie na wielkiego, czarnego psa. I dobrze. Przynajmniej miała pewność, że nikt jej nie będzie zaczepiać.

Podeszła do kasy i wykupiła bilet, aż do samego Krakowa. Czekała ich mniej więcej komfortowa podróż liniami Inter City. Najpierw godzinka z okładem z Olsztyna do Dziadłowa, a później dwie godziny bezczynnego oczekiwania na kolejny pociąg, w którym mieli spędzić kolejne siedem.

Wracając na peron, mijali bar z fat-foodami, z którego wydobywał się wabiący zapach. Murat zaskowyczał boleśnie i odmówił oddalenia się od drzwi wejściowych do tej krainy szczęśliwości. Wiola przez dobre kilka minut próbowała wytłumaczyć mu, że już są w sporym niedoczasie i zaraz zwieje im pociąg, ale pies dał się przekonać dopiero wtedy, gdy obiecała mu poczwórną porcję hamburgera na następnym przystanku.

Całą drogę Murat ostentacyjnie boczył się na swoją panią, a gdy w owym Dziadłowie okazało się, że w okolicach dworca nie ma żadnej budki z jedzeniem, totalnie się obraził.

Wiola wypatrzyła jakiegoś obszarpanego jegomościa na pobliskiej ławeczce i od niego dowiedziała się, jak mają trafić do centrum miasteczka. Przy okazji zostawiła przy nim pięć złotych, które już dziesięć minut później wydał w monopolowym.

Muratowe fochy odeszły w niebyt, gdy tylko w jego brzuchu znalazły się cztery obiecane hamurgery, duże lody włoskie i gofr z bitą śmietaną na dokładkę. W porównaniu do restrykcyjnej, smoczej diety, której pilnował Marko, była to wielka, niezdrowa bomba kaloryczna.

- Raz nie zawsze – mruknęła pod nosem Wiola, obserwując jak pies zlizuje ostatnie okruszki gofra z papierowej tacki.

Sama też sobie pofolgowała, pochłaniając wielką zapiekankę i lody. Czas na wyrzuty sumienia  miał przyjść później.

W drodze powrotnej na stację kolejową przystanęli w księgarni, gdzie Wiola kupiła książkę dla zabicia nudy. W sklepie zoologicznym nabyli znienawidzony przez Murata kaganiec i wielką kość, która miała pełnić tą samą funkcję, co pasjonująca lektura. Co prawda w drodze z Olsztyna konduktor nie próbował ich wyrzucać z pociągu, ale nie omieszkał wygłosić krótkiego kazania o tym, że jeśli chce się podróżować za zwierzakiem, to wcześniej należy odpowiednio się do tego przygotować, że chodzi o bezpieczeństwo, komfort podróży innych pasażerów itd. Mając przed sobą wizję siedmiogodzinnej podróży, wolała uniknąć kolejnych przepychanek. Przecież nie wiedziała, kto tym razem jej się trafi.

Jak to w życiu bywa, konduktorem okazała się kobieta, miłośniczka psów z prawdziwego zdarzenia. Nie nalegała, żeby Murat zakładał kaganiec, a wręcz wyraziła zrozumienie, że nie lubi go nosić. Wiola była trochę poirytowana tym psikusem losu, ale ostatecznie stwierdziła, że gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by sobie usiadł. Odetchnęła głęboko, pogłaskała Murata po łbie i wróciła do czytania.

Gdy wysiedli w Krakowie, dochodziła czwarta nad ranem. Na peronie Murat przeciągał się przez jakiś czas, zanim wyraził jakąkolwiek chęć kontynuowania podróży. W pociągach spędzili jedenaście godzin. Uważał, że należy mu się mała rozgrzewka. Właściwie to miał ochotę polatać. Pod skórą aż go świerzbiło, by wznieść się w powietrze. W dodatku było ciemno, więc nic nie stało na przeszkodzie. Spojrzał z nadzieją na swoją panią, przekazał jej te myśli i bardzo szybko się rozczarował.

- Nie możemy, Murat. Jesteśmy w samym środku miasta.

Smok próbował polemizować, że ulice są opustoszałe, a oni szybko znikną, ale Wiola była nieugięta. Pogoniła go i razem ruszyli na poszukiwanie najbliższego miejsca, z którego odjeżdżały autobusy.

Gdy w końcu odnaleźli przystanek z którego mogli dostać się do Włosania, okazało się, że czeka ich kolejna godzina biernego czekania. Całe szczęście później mieli spędzić w busie zaledwie trzydzieści minut. Tyle jeszcze mogli wytrzymać.

Wiola usiadła na ławce, ciaśniej okryła się polarową bluzą i dosyć głośno ziewnęła. Co prawda zdrzemnęła się w pociągu, ale spanie na siedząco nie było tym, czego teraz potrzebowała. W dodatku trzy godziny odpoczynku to zdecydowanie za mało, by odpowiednio zregenerować siły.

Nie tylko jej ciało było zmęczone. Psychicznie też nie czuła się najlepiej. Mimo Murata, towarzyszyło jej poczucie samotności. Nie wiedziała też co stało się z jej wujem, ani przyjaciółmi, a im dłużej o tym myślała, tym gorsze scenariusze pojawiały się w jej głowie. Na domiar złego, nie miała żadnego planu, co zrobić po wizycie w Kaletach. Całe swoje nadzieje pokładała w Karolu. O ile jeszcze żył.

Miała ochotę skulić się w rogu przystanku i wypłakać żale. Wiedziała jednak, że tego nie zrobi. Musiała być silna i zwalczyć dziwny niepokój, który od dłuższego czasu jej towarzyszył. Wmawiała sobie, że jest wynikiem przemęczenia i tłumaczyła, że szybko jej nie opuści, bo w najbliższym czasie nie przewidywała dłuższego relaksu. Chciała czy nie, musiała się z tym pogodzić.

Chwilę później nieświadomie bujała się w przód i w tył, niczym dziecko z chorobą sierocą i powtarzała jak mantrę, że wszystko będzie dobrze.

PIERWSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz