3

7 0 0
                                    

Dziewczyna siedziała wśród wysokiej trawy. Obserwowała promienie zachodzącego słońca odbijające się w jeziorze. Delikatne podmuchy letniego wiatru wzburzały taflę wody i łaskotały po karku. Wciągnęła do płuc przesycone wilgocią powietrze i nieprzerwanie oddawała się rozmyślaniom. Nikt jej nie przeszkadzał. Ani leniwie wyciągnięty obok niej Murat, ani siwowłosy staruszek z wędką w dłoni.

Byli już spakowani. Nie zabierali ze sobą wielu rzeczy. Cały ich dobytek zmieścił się w dwóch turystycznych plecakach, gdzie upchnięte zostały jedynie najważniejsze rzeczy. Wszystko na wypadek, gdyby przyszło im uciekać pieszo. Wiola miała nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Planowali wyjechać nocą, ale leśniczówkę opuścili już rano. Marko zawiózł siostrzenicę do Karola, ich wieloletniego przyjaciela. Sam pojechał odebrać ich nowe dokumenty, przez które ich oszczędności niebezpiecznie zmalały. Podejrzewała, że nie tylko to miał w planach, ale nie komentowała. Miał prawo do pożegnania.

Monika była całkiem ładną dentystką. Parę miesięcy temu Marek udał się do niej z bólem zęba i jakoś tak od słowa, do niewyraźnego bulgotania, wszystko przeszło z fotela do łóżka. Od tamtej pory żeńska połowa miasta znienawidziła kobietę, bo nie dość że kojarzyła się z bólem i strachem, to zawłaszczyła najprzystojniejszego faceta w okolicy.

Ona sama była w nieco lepszej sytuacji. Nie była z nikim związana. Miała zaledwie kilku przyjaciół. Będzie za nimi tęsknić, ale jakoś to przeżyje. Za to w przypadku wujka wyglądało to poważniej. Pierwszy raz widziała, by jego związek przetrwał dłużej niż kilka spotkań.

- A gdybyś się zgodziła?

- Co? – zapytała skołowana.

Słowa Karola wytrąciły ją z zamyślenia. Spojrzała na niego. Nie rozumiała pytania, a może rozumiała, tylko nie chciała uwierzyć, że naprawdę je zadał.

- Nie sądzisz, że mogłabyś zdziałać coś dobrego? Twoje miejsce jest na tronie, a skoro sami chcą ci go oddać…

- Jak możesz coś takiego sugerować? – przerwała mu.

- Mówię, co myślę.

Oczywiście. Za to go ceniła. Był jedną z nielicznych osób, które znały jej status, a mimo to pozostawały wobec niej szczere.

- Przecież nie jesteś naiwny. Musisz zdawać sobie sprawę, że gdybym to zrobiła i tak nie miałabym nic do powiedzenia. Po pierwsze jestem kobietą, czyli na Atlantydzie nie znaczę wiele, po drugie oni potrzebują mnie tylko po to, żeby utrzymać się przy władzy. Chcą pionka, marionetki, niczego więcej.

- Być może, ale nawet w pałacowych murach są osoby, które nie popierają polityki Ruperta. Mogliby ci pomóc.

- Tak, chyba zawisnąć na szubienicy.

- Nie, dopóki nie dostanie wnuka.

- Dzięki. To się nazywa zachęta – wymamrotała pod nosem. – Powiedz mi, dlaczego mam ratować ludzi, którzy pozwolili, by rządził nimi królobójca? Co jestem im winna? Nic.

- Oni tego nie wiedzą. Regent oskarżył o to Marko, a jego nagłe zniknięcie wcale nie pomogło. Tylko winni uciekają, prawda? W dodatku porwał księżniczkę.

- Nie porwał, ale uratował – zauważyła. – Wiesz co mnie najbardziej wkurza w Atlantach? To, że uważają się za lepszych i mądrzejszych od ludzi, a dali się nabrać na zwykłą propagandę. Co z tego, że są „Ojcami Magii” i „Najwyższą z Ras”? To nic nie zmienia. Mylą się tak samo, jak zwykły homo sapiens.

- Masz rację, ale to nie zmienia faktu, że to twoi ludzie. Ty należysz do nich, a oni do ciebie. Z pozycji tronu mogłabyś zmienić ich podejście do pewnych spraw.

PIERWSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz