– Mamo! Mamo! Patrz, co znalazłem! – Krzyk Jimmiego wprawia mnie w stan gotowości, ale jego podekscytowany głos sprawia, że od razu się rozluźniam.
Zamykam laptopa i odkładam go na niewielki stolik na werandzie. Przeciągam się na krześle i przecieram zmęczone pracą oczy. Prowadzenie własnego sklepiku na odległość jest dużo trudniejsze niż sądziłam. Wprawdzie moje pracownice są godne zaufania, ale zawsze z tyłu głowy jakiś głosik szepcze, żebym wszystkim zajęła się osobiście.
Schodzę po kilku stopniach i ruszam w kierunku syna. Jimmy bawił się zabawkowymi traktorkami przed wejściem, ale już nie znajduję go w tym samym miejscu. Zauważam, że drzwi do starej stodoły są otwarte i pewnie tam się schował. Kręcę głową z niezadowolenia. Mówiłam mu, że nie może sam poruszać się po farmie, a już tym bardziej po takich pomieszczeniach. Podchodzę do stodoły, ale muszę się schylić, aby wejść do środka.
– Jimmy, co ja ci mówiłam? Hmm? – dopytuję, kiedy nie zwraca na mnie uwagi. Krzyżuję ręce na piersi. – Jimmy?
Chłopiec siedzi na kolanach i jest zwrócony do mnie plecami.
– To jest rower! – rzuca wyraźnie podekscytowany.
Śmieję się pod nosem i kucam obok niego. Uśmiecham się na widok mojego rowerka z dzieciństwa.
– A wiesz, do kogo on kiedyś należał? – Energicznie kręci głową. – Do mnie. Kiedy byłam tak mała, jak ty, uczyłam się na nim jeździć. Dostałam go od babci Ellie na szóste urodziny.
Duże, zielone oczy Jimmiego błyszczą. Już dawno prosił mnie o własny rowerek, ale prawda jest taka, że w naszym niewielkim mieszkaniu nie miałby gdzie nauczyć się jeździć, a na ulice Nowego Jorku bałabym się go wypuścić.
– Czy mogę go zatrzymać? – prosi, a ja nie mam serca mu odmówić.
– Jasne, ale najpierw musimy go wyczyścić i naprawić. Spójrz, nie ma powietrza w kołach.
Twarz chłopca zdobi grymas niezadowolenia, ale znika on równie szybko, jak się pojawił. Wychodzimy ze stodoły. Jimmy prowadzi swój nowy rowerek, a ja zamykam drzwi. Muszę kupić kłódki, żeby więcej nie chodził po takich miejscach.
Prawie zatrzymuję się w miejscu, kiedy dostrzegam zbliżającego się Cartera. Dlaczego on tak często się tutaj pojawia? Czy nie ma jakichś swoich obowiązków? Wiem, że zapewne przyszedł z wizytą do babci, ale i tak czuję się z tym niezręcznie. Wolałabym go nie widywać tak często.
Przybieram obojętny wyraz twarzy, a przynajmniej się staram. Carter zatrzymuje się przed schodami prowadzącymi na werandę. Podchodzę do niego na drżących nogach. Czemu za każdym razem tak bardzo stresuje mnie jego obecność? Całe dzieciństwo spędziliśmy razem. Znaliśmy się jak łyse konie, a jednak wystarczyło siedem lat rozłąki, by stał się dla kimś zupełnie obcym.
– Cześć – rzucam, nie chcąc być niemiła.
Carter wkłada obie ręce do kieszeni ciemnych dżinsów, przechyla głowę i przygląda mi się uważnie.
Do diabła, czy on musi być tak cholernie przystojny? To naprawdę niczego mi nie ułatwia.
– Jak ona się dzisiaj czuje? – pyta, zbywając moje powitanie.
– Lepiej – odpowiadam krótko. – Rano zjadła z nami śniadanie, a później poprosiła o książkę. Pewnie nadal ją czyta.
Staram się brzmieć tak obojętnie, jak tylko potrafię. To trudne, bo mam wrażenie, że obecność Cartera otwiera we mnie pudło, w którym dawno temu pogrzebałam wszystkie uczucia, jakimi go darzyłam, przez co teraz atakują mnie one ze zdwojoną siłą.
CZYTASZ
Poza zasięgiem | ZAKOŃCZONE
RomanceMieliśmy się w sobie nigdy nie zakochać. To była jedyna zasada. Mimo to rozkochał mnie w sobie do szaleństwa, a potem zostawił. Zostawił mnie wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałam, więc również odeszłam. Obiecałam sobie, że nigdy tu nie wrócę. N...