Harry nie wiedział, gdzie podziać wzrok. Nigdy nie czuł się bardziej zawstydzony i zły na samego siebie, gdy widział omegę wycierającego łzy z policzków. Miał ochotę wstać i pojechać do siebie, spakować najpotrzebniejsze rzeczy, Zipa i Zapa i złapać najbliższy samolot do Stanów, ale wiedział, że uciekanie nie przyniesie mu ukojenia.
- Nie płacz. Nie jestem tego wart.
- Wiem, ale trudniej powiedzieć niż zrobić. – przyznał omega i sięgnął po pudełko z chusteczkami. – Z jednej strony mam ochotę wywalić cię za drzwi, ale z drugiej... Bardzo mi przykro, że przeżyłeś coś takiego, Harry. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu, który czułeś. – Louis wstał ze swojego miejsca i, ku zaskoczeniu alfy, zamknął go w ciasnym objęciu.
- Dziękuję Lou – zdołał wydobyć z siebie Harry, gdy omega rozluźniła uścisk. Zapach Louisa nie zmienił się nawet o jotę, a on z trudem powstrzymywał się od zrobienia bardzo nieprzemyślanych i głupich rzeczy.
Głupie wspomnienia.
Harry opuścił mieszkanie omegi kilka godzin później, na szczęście o jeszcze w miarę przyzwoitej porze. Czuł, że ciężar, który nosił na barkach przez ostatnie dziesięć lat, nieco zmalał i nie mógł powstrzymać westchnienia ulgi. Żałował też, że nie zdecydował się odszukać Louisa wcześniej, choć ten od lat był niemal na wyciągniecie jego ręki.
Może wszystko wyglądałoby inaczej?
Przed oczami mignęli mu szczęśliwi rodzice, ale ten obraz został szybko zastąpiony przez załamanego Desa, który odmawiał odejścia od grobu żony i krzyczącego, aby śmierć i jego zabrała.
Uśmiech od razu zniknął z jego twarzy, zastąpiony przez grymas nieopisanego bólu. Nie mógł zapomnieć o obietnicy złożonej samemu sobie, choć jego druga natura zupełnie się z nim w tej kwestii nie zgadzała. Z głową pełną sprzeczności i sercem wyrywającym się za dawnym uczuciem, dał za wygraną i ruszył w stronę swojego samochodu, aby wrócić do domu i spróbować znów zapomnieć o pragnieniu, które zżerało go od środka od wielu lat.
*
Louis naprawdę nie przepadał za niedzielami. Nie robił wtedy nic szczególnego, raczej przygotowywał się mentalnie na kolejny tydzień w pracy, robił pranie i jechał na zakupy, aby uzupełnić zapasy w lodówce. Na co dzień nie gotował skomplikowanych posiłków, więc w jego koszyku lądowały przeróżnego rodzaju makarony, kasze i ryż, a także mnóstwo warzyw i owoców, ryby i mięso – zwykle indyk i wołowina, a także co nieco słodkiego. Zdecydowanie bardziej wolał sam coś upiec, ale to zazwyczaj udawało mu się dopiero w weekend, gdy miał więcej wolnego.
Eustoma zamiauczała głośno, gdy w końcu zebrał się w sobie i chwycił kluczyki od samochodu.
- Pamiętam o twojej karmie, nie martw się, złośnico! – opowiedział ze śmiechem i schylił się, aby podrapać kotkę za uszkiem. - Wracam za godzinę, nie rozwal domu! – przykazał, a szarobura kotka wdzięcznie otarła się o nogawkę jego granatowych spodni.
Zakupy minęły mu w całkiem miłej atmosferze, choć nie obyło się bez dziwnych spojrzeń ze strony obcych alf. Zupełnie odzwyczaił się od tego, że wzbudzał zainteresowanie, szczególnie u tych niesparowanych. Samuel skutecznie odstraszał potencjalnych adoratorów, a on sam nie zwracał na to wtedy tak wielkiej uwagi. Bycie wolną i samotną omegą miało swoje plusy i minusy. A gwizdy i sprośne propozycje przy półce z makaronem należały do tych drugich. Jednak z sukcesem ignorował je, choć może jednak nie tak do końca...
Powrót do domu zajął mu odrobinę dłużej niż zwykle, ponieważ wracał dłuższą i bardziej skomplikowaną trasą, głównie ze względu na alfę od makaronu, który nie rozumiał słowa nie. Kluczył ulicami, aż w końcu udało mu się zgubić nachalnego adoratora. Wiedział, że w najbliższym półroczu nawet nie zbliży się do Tesco.
CZYTASZ
I wanna love you (but I'm on the go) ~ [larry short story]
FanfictionBycie porzuconym nie jest szczególnie dobrym powodem do radości. Ale zostać porzuconym tuż przed połączeniem? To już zdecydowanie za dużo! Louis udaje, że wszystko jest w porządku, choć wcale tak nie jest. Przestaje wierzyć w to, że los i Księżyc m...