9. Ten, w którym alfa odchodzi

979 81 22
                                    

Krople deszczu odbijały się od parapetu, jednostajnie przerywając rozległą ciszę, która panowała w mieszkaniu omegi. Louis bał się odezwać. Alfa, tak bliski jego sercu, leżał tuż przy jego brzuchu i niemal bezgłośnie płakał. Kilka godzin wcześniej wrócili z pogrzebu Desa Stylesa, który do końca został przy swoim postanowieniu o niewyrażaniu zgody na przeszczep serca. Louis przez cały czas odwiedzał dawnego mentora, zaś jego partner był prawie tak samo uparty jak jego ojciec. 

Choć prawie robi całkiem dużą różnicę, bo młody Styles wyłamał się z 'obietnicy' danej ojcu. Czuwał przy nim ostatniego wieczoru, wiedząc, że nie zostało Desmondowi wiele czasu. Starszy alfa był już nieprzytomny i doktor Payne dawał mu jedynie kilka dni. Louis niemal siłą musiał odciągać alfę od łóżka ojca, ale wiedział, że robi to tylko dla jego dobra. Żadne dziecko nie powinno być świadkiem odejścia rodzica, niezależnie czy ma cztery czy trzydzieści lat. Louis chciał, aby w pamięci Harry'ego pozostały tylko dobre chwile, które spędził razem z ojcem, choć wiedział, że były to tylko czcze marzenia. Tamtej nocy z trudem zasnęli, a gdy w środku nocy zadzwonił telefon wiedzieli, że jest już po wszystkim i Desmond osiągnął to, o czym marzył od tak wielu lat.

Louis trzymał w ramionach swojego partnera i z całych sił zapewniał go, że nie był w swoim cierpieniu sam. Płakali razem, mocząc nawzajem swoje piżamy, ale to nie miało żadnego znaczenia. Żaden z nich nie był w stanie zatrzymać w sobie emocji, które wprost rozdzierały ich serca.

Harry zacisnął dłonie na plecach omegi, krzycząc i pomstując na swojego ojca, który nie chciał lub nie umiał znaleźć w sobie choć odrobiny siły i walczyć, nawet dla własnego syna. Chwilę później oskarżał samego siebie, że śmierć Desa była tylko i wyłącznie jego winą, że znów to on przyczynił się do śmierci jednej z osób, które kochał najbardziej. Jednak Louisa najbardziej zabolały słowa, które padły na sam koniec całej tyrady młodszego Stylesa.

- To powinienem być ja.

*

- Harry? Haz? – zawołał w głąb mieszkania, ciągnąc za sobą walizkę. Nie był zaskoczony, gdy odpowiedziała mu zupełna cisza.

Cały salon wyglądał tak jakby przeszedł przez niego huragan, a po plecach Louisa przeszedł dreszcz niepokoju. Drzwi były zamknięte od wewnątrz, więc mógł od razu wykluczyć włamanie, a przez myśl przeszły mu różne, niekoniecznie przyjemne, czarne scenariusze. Nie kłopotał się zdejmowaniem butów czy płaszcza, pobiegł od razu do sypialni, uważając tylko, aby nie potknąć się i nie nadepnąć na odłamki szkła, które jeszcze kilka dni temu były jednym z jego ulubionych wazonów. Ale to nie miało większego znaczenia. Nie w tym momencie.

Po śmierci Desa Harry znów zmienił się w chłodnego i zdystansowanego człowieka, większość czasu spędzał w firmie, izolując się od wszystkich, nawet od Louisa. Omega próbował wszystkiego, próbował z nim rozmawiać, prosił, błagał i groził, nawet zaproponował terapię. Z całych sił chciał pomóc swojemu partnerowi, ale za każdym razem spotykał się z cholerną ścianą, przez którą nie mógł się przebić. Milczeli tygodniami, aby potem dopuścić, aby jedna iskra doprowadziła do prawdziwego wybuchu.

Po ostatniej kłótni postanowił dać alfie przestrzeń, spakował walizkę i pojechał do pierwszego lepszego hotelu, który znalazł na drugim końcu miasta. Harry nie próbował go zatrzymywać, nie kontaktował się z nim przez tych kilka dni, zachowywał się zupełnie tak, jakby przestało mu zależeć na czymkolwiek. Louis nie miał już siły walczyć za ich dwoje, a raczej już troje.

Nie było to dla niego aż tak wielkie zaskoczenie, biorąc pod uwagę, że przed tymi wszystkimi przykrymi zdarzeniami nie zwracali zbytnio uwagi na to, czy używali zabezpieczenia. Byli dorośli i choć Louis wcześniej obstawał przy zachowaniu odpowiedniej kolejności, czyli najpierw ceremonii połączenia, mleko się wylało i nie mógł już nic na to poradzić. Był odpowiedzialny za istotkę, która powoli rozwijała się w jego brzuchu i musiał zrobić wszystko, aby ją lub jego ochronić. Nie sądził jednak, że będzie zmuszony do takiego kroku, ale naprawdę nie miał już pomysłu na to, jak dotrzeć do Harry'ego. Po kilku dniach spędzonych w czterech ścianach hotelu doszedł do wniosku, że musi postawić wszystko na jedną kartę i powiedzieć w końcu o dziecku, mając nadzieję, że może to obudzi Harry'ego z marazmu.

Jednak Harry'ego nie było w mieszkaniu. Louis przeszukał wszystkie pomieszczenia, z duszą na ramieniu, ale ku jego uldze nie znalazł żadnych śladów, które wskazywałyby na to, że Harry zdecydował się na jakiś radykalny krok. Sypialnia znajdowała się w podobnym stanie do salonu, a po podłodze walały się ubrania i puste wieszaki. Omega zajrzał do garderoby, z której zniknęły ubrania alfy. Nie chciał wyciągać błędnych wniosków, więc wyciągnął z kieszeni telefon i po prostu wybrał numer alfy, prosząc w duchu, aby odebrał i porozmawiał z nim tak jak dawniej. Aby wrócił do domu i zaopiekował się rodziną, która mu została. Nie byli połączeni, ale mieli mieć dziecko, więc Harry musiał chociaż spróbować wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje.

Niepokój jednak wzmagał się z każdym kolejnym sygnałem, który pozostawał bez odpowiedzi. Po kilku próbach się poddał i opadł z cichym szlochem na łóżko. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że Harry tak po prostu znów go zostawił.

*

Harry nie odebrał żadnego połączenia, nie odpowiedział na żadną wiadomość, z dnia na dzień zapadł się pod ziemię. Louis nawet chciał iść na policję i zgłosić jego zaginięcie. Zatrzymał się w połowie drogi na komisariat, gdy odebrał telefon od swojego asystenta, który oznajmił mu, że firma została właśnie przejęta przez większy koncern, a prezes Styles zrezygnował ze stanowiska i wyjechał. 

Louis potrzebował chwili, aby wszystko do niego dotarło i nawet nie zauważył, gdy z jego oczu popłynęły gorące łzy. 

Harry znów go zostawił. Jednak tym razem nie mógł pogrążyć się w rozpaczy. Pomyślał o istotce, która nie była przecież winna temu, że jej ojciec był skończonym draniem i tchórzem.

*

Dni mijały, a te przekształciły się w tygodnie i miesiące, aż w końcu nadszedł dzień, w którym Louis w końcu poczuł, że może zostawić za sobą przeszłość i przestać czekać na powrót Harry'ego. 

Cała jego tęsknota zniknęła, gdy w jego ramionach znalazł się malutki Joseph i jedno spojrzenie sprawiło, że niemal zapomniał o tym, że taki ktoś jak Harry Styles kiedykolwiek był częścią jego życia. Jednak dowód na to znajdował się w jego ramionach, ale na szczęście na pierwszy rzut oka nie widział na jego twarzy żadnych oznak podobieństwa do alfy.

- Musimy go zabrać, panie Tomlinson. Za chwilę przeniesiemy was na salę poporodową, a rano wypełnimy dokumenty, dobrze? – oznajmiła położna, niezwykle miła beta, która przez cały poród niemalże nie opuszczała jego boku i mocno trzymała jego drżącą dłoń w swojej. Niechętnie kiwnął głową i niemal zapłakał, gdy ciężar zniknął z jego ramion. – Za chwilę będziecie znów razem, obiecuję. – zapewniła solennie i odeszła z pojękującym maleństwem.

Piętnaście minut później był już na sali, a kolejne pięć minut minęło nim tuż obok jego łóżka znalazło się to mniejsze. Od razu sięgnął po synka i ułożył go na swojej piersi. Spoglądał na malucha z zachwytem i niedowierzaniem, bo jak było możliwe to, aby w ułamku sekundy oddać komuś całe swoje serce?
Nigdy wcześniej i nigdy później nie czuł, że można tak bardzo kogoś pokochać. Nawet jego uczucie do Harry'ego nie równało się temu jak wielkie pokłady miłości czuł wobec kruszyny, który spał spokojnie na jego piersi.

- Damy sobie radę, synku. Będziemy najlepszą drużyną na świecie. – powiedział cicho i delikatnie ucałował czoło dzieciątka. Wolną ręką sięgnął po telefon i z lekkim trudem zrobił zdjęcie, pierwsze zdjęcie z wielu. Oprócz tego zdecydował się na krótki filmik, który miał zamiar wysłać do kilku osób, przede wszystkim rodziny, z którą udało mu się odnowić kontakt i która pomogła mu, gdy zrezygnował z pracy i na dobre opuścił Londyn.

- Jestem Joseph Desmond Tomlinson, przyszedłem na świat w Doncaster, dwunastego maja o czwartej rano i ważę trzy kilo dwieście pięćdziesiąt gramów. – przedstawił syna dziecinnym tonem, niemal szepcząc, aby nie go nie obudzić i ponownie pocałował jego główkę. 

Zatrzymał nagrywanie i niemal automatycznie przeszedł do listy kontaktów, wybierając najważniejsze z nich. Był prawie w połowie, gdy Joseph niespodziewanie zapłakał, a on niemal wypuścił z rąk telefon. Nie zauważył, że przez przypadek zaznaczył wszystkie kontakty z krótkiej listy i nacisnął przycisk 'wyślij', sprawiając, że filmik został wysłany do osoby, która nigdy nie miała dowiedzieć się o małym Josephie. Ale z tym miał dopiero się zmierzyć. Teraz musiał skupić się na domagającym się jedzenia małym wilczku.

I wanna love you (but I'm on the go) ~ [larry short story]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz