Stawiał krok za krokiem, przemierzając znajome korytarze z niespotykaną gracją i typową dla niego dumną manierą. Wyprostowany jak struna, z uniesioną głową, jak zwykle sprawiający wrażenie, jakby gdzieś się spieszył — choć szybki chód towarzyszył mu niezależnie od okazji, jak kolejna przywra nadająca mu osobliwy charakter.
Strażnik za strażnikiem kłaniał mu się lekko, z uznaniem, gdy ten przechodził obok, choć nawet nie zwracał uwagi na ich obecność, jak gdyby w ogóle nie istnieli albo stanowili zaledwie fragment wystroju zamkowego korytarza. Była to kolejna charakterystyczna cecha młodzieńca, będąca obiektem niejednej anegdoty na królewskim dworze. Jakby sam fakt, że w tak młodym wieku bez nad wyraz szlachetnego urodzenia znalazł się po prawicy władcy, nie był wystarczającym powodem do plotek. Nikt jednak nigdy nie odważył się go z nimi skonfrontować — co nie znaczyło oczywiście, że ten o nich nie wiedział. Przeciwnie, przywykł do nich na tyle, że przestał zwracać na nie najmniejszą uwagę. Tak, jak na tych postawionych niżej od niego.
Choć pojawiały się też głosy, że i samego króla potrafił traktować jak kogoś podrzędnego — co jednak wyjątkowo mijało się z prawdą. Był mu w końcu bardziej niż oddany, a sam monarcha twierdził wręcz, że gdyby tylko wydał rozkaz, ten byłby gotów służyć mu za podnóżek. I chociaż było to z jego strony raczej żartem niż faktyczną groźbą, nie zmieniało to faktu, że gdyby podobna sytuacja zaistniała...
Zatrzymał się gwałtownie pod zdobionymi wrotami, które, mimo wielu lat spędzonych przy królu, wciąż wywierały na nim swojego rodzaju wrażenie. Odetchnął. Kobaltowy płaszcz zawirował w powietrzu, niosąc za sobą chłód północnej zimy, by zaraz opaść niespiesznie tuż przy szlacheckich plecach; blada dłoń zaś uniosła się niespiesznie w stronę klamki, którą też zaraz nacisnęła, otwierając drzwi z wyraźnym zdecydowaniem. Nie pukał. Nie czuł takiego obowiązku, odkąd król postawił go u swojego boku.— Znów kazałeś mi na siebie czekać.
Znajomy głos przyprawił go o dreszcz, choć poza mniej lub bardziej udawanym wyrzutem nie było w nim nic, co mogłoby wywołać taką reakcję. Wytłumaczył to sobie w duchu zmęczeniem, połączonym niechlubnie ze zziębnięciem po podróży. Odkaszlnął.
Odpowiedź w pierwszej chwili nie nadeszła, zastąpiona jedynie krótkim stukotem kozaków o wypolerowaną na błysk posadzkę. Dopiero gdy trzask masywnych, świerkowych drzwi odbił się echem w ścianach pomieszczenia, odcinając wnętrze komnaty i sprawy jej właściciela od wścibskich uszu zamkowej służby, przybysz skłonił się nisko w wyrazie największego szacunku, przez co płowe włosy zasłoniły nagle jego oczy, jak zawsze pełne chłodnej powagi i dystansu. Wraz z tym szybkim, pełnym gracji ruchem, znajomy zapach sosnowego lasu rozniósł się gwałtownie po pomieszczeniu, przywołując nikły uśmiech na usta monarchy.— Proszę o wybaczenie, miłościwy panie — odezwał się w końcu, zgodnie z etykietą wciąż pozostając w ukłonie. Mówił zaś miękko i z typową dla szlachcica manierą; w jego głosie odbijał się jednak chłód podobny do tego, który przyniósł ze sobą wchodząc do komnaty. — Zatrzymały mnie zamieszki na obrzeżach stolicy.
Dopiero po tych słowach wyprostował się i podniósł niespiesznie głowę, żeby złapać dociekliwe spojrzenie niebieskich, królewskich oczu. Uśmiechnął się cierpko, z jednej strony przez świadomość faktu, że jego pan oczekiwał sumiennej spowiedzi, z drugiej zaś mimowolnie przypominając sobie na moment chwilę, w której po raz pierwszy w tych oczach utonął. Szybko jednak na jego twarz powrócił klasyczny, beznamiętny wyraz, a on sam postąpił kilka kroków naprzód, żeby zatrzymać się tuż obok siedzącego przy ogromnym stole monarchy. To pierwsze obrzucił przelotnym spojrzeniem, w duchu zauważając z niesmakiem, że wino ze stojącego na nim masywnego, srebrnego kielicha rozlało się nieznacznie na leżącą tuż obok mapę królestwa. Wszystko będzie się lepić.

CZYTASZ
the conspiracy || aph
Fanfic❝- Panie mój. - Jasny, melodyjny głos młodzieńca wybrzmiał wśród całego gwaru, gdy ten jednocześnie podniósł się powoli z miejsca, skłaniając głowę w geście najwyższego szacunku. - Przyjmij ode mnie tę czaszę. Za zdrowie twoje i całego twego narodu...