Stał przed drzwiami państwo Marano. Zapukał kilkukrotnie. Otworzyła mu kobieta w podeszłym wieku z delikatnym, ale zdecydowanie nieprawdziwym uśmiechem. Jej twarz pokrywały delikatne zmarszczki, które przybywały z roku na rok. Siwe włoski pojawiały się gdzie nie gdzie, a zakola zdawały się coraz głębsze. Mimo to wyglądała naprawdę dobrze jak na swój wiek i po tym, ile przeżyła.
- Proszę, wejdź. - Poprawiła sweter i udała się w głąb mieszkania. Udał się za nią zamykając drzwi. Kobieta oparła się o blad w kuchni, Ross usiadł przy stole. - Napijesz się czegoś?
- Kawę poproszę.- lekko uniósł swoje kąciki ust. Nie chciał się uśmiechać, nie miał na to ochoty. Teraz najchętniej padłby na łóżko i zaczął płakać. Zupełnie nie wiedział dlaczego. Tak po prostu.
- Więc co chcesz wiedzieć? - spytała pani Marano wlewając do czajnika wodę.
- Wszystko. Od dnia kiedy wyjechaliśmy w siedmiomiesięczną trasę. Wtedy kiedy to wszystko się zaczęło. - czuł się jakby życie z niego uszło, znikło wraz z odbiegnięciem Laury. Wcześniej się trzymał, nie myślał o NIEJ tak intensywnie, jak robił to teraz. Rany zostały rozdrapane wraz z jej uśmiechem, który mógł zobaczyć.
- No cóż... dobrze. Mam nadzieję ,że się nie spieszysz, bo trochę nam to zajmie. - po wypowiedzeniu ostatniego słowa kobieta westchnęła i usiadła naprzeciwko 26-latka.
- Mam dzisiaj sesje nagraniową, ale mogę ją przełożyć. - odpowiedział blondyn. Rozejrzał się po pomieszczeniu, było takie same jakie zapamiętał. Nawet firanki zdawały się być te same co kilka lat temu.
- Nie będziesz niczego przekładał. Jedź. Przyjedziesz do mnie jutro.- kobieta nie chciała, aby przyjaciel jej córki miał kłopoty. I to właśnie przez nią.
- Nie ma mowy. Tak szybko mnie się pani nie pozbędzie. - pokiwał głową. Teraz już nic nie stanie na drodze, aby znaleźć Laurę.
- Daj spokój. Jeden dzień nie zbawi ani ciebie, ani Laury. - mogło to za brzmieć trochę nie grzecznie, ale po upływie czasu zaczęła myśleć, że Laura nie żyje lub nigdy się nie odnajdzie. Każda matka wierzyłaby do końca, że jej dziecku nic nie jest. Jednak ona, zaczęła tracić nadzieję. Aż w końcu przestała wierzyć w odnalezienie dziewczyny. Po śmierci męża przestała wierzyć w cudy, w to że życie będzie jeszcze kiedyś kolorowe.
- Laura jest dla mnie ważna. I teraz kiedy ją widziałem, to tak łatwo nie odpuszczę.
- No dobrze... - w tym czasie oboje usłyszeli dźwięk czajnika, w którym najwidoczniej zagotowała się woda. Ellen wstała. - Z mlekiem? - swój wzrok skierowała na twarz blondyna.
- Czarna. Bez cukru.
***
-[...] Więc to tyle. -matka dziewczyny zakończyła swoją opowieść. Parę łez spłonęło po jej policzku. Wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Przez tyle czasu uciekała od prawdy, nie wierzyła. Jednak przez te wszystkie lata wyniszczało ją to od środka. Śmierć męża, zniknięcie córki. To ją przerastało. Nie poddała się. Walczyła z losem. Tak okrutnym dla niej losem.
- czyli przeprowadziła się do swoich biologicznych rodziców... Wiesz może gdzie mieszkają? Cokolwiek?
- Znam ich nazwisko. Burton. Tylko tyle.
- Burton? Skądś znam to nazwisko. W każdym razie dziękuję za poświęcenie czasu. Ja już uciekam. Może jeszcze zdążę do studia. Do zobaczenia.
- Cześć Ross.
- Ile można na ciebie czekać? - nowy menadżer R5 nie był tak miły jak poprzedni. Jednak w tym zawodzie liczą się bardziej znajomości i twarda ręką. A co jak co, ale Davidowi nikt nie zarzuci, że podchodzi do swojej pracy lekko i na luzie. Jest to człowiek, który rzeczy traktuje z dystansem, a zarazem jest skupiony na nich jak nikt inny. Z jednej strony świetnie jest mieć takiego menadżera, ale z drugiej to nie wygodne i często denerwujące.
CZYTASZ
We found us... || Odnaleźliśmy siebie...
FanfictionMimo tych 8 lat odkąd zrobiło się głośno o R5, oni nigdy nie porzucili muzyki. Jednak każdy z członków zespołu poszedł w swoją stronę, znalazł drugą połówkę i zaczął żyć własnym życiem. Ale On nadal poszukiwał kogoś kogo będzie mógł pokochać bezgra...