~3~

362 37 66
                                    

Pov. Neil

-Todd? Todd! - szturchałem go ramię, aby chłopak się obudził. - Wstawaj! - szepnąłem rozkazująco, zapinając guziki płaszcza.

-P-Po co? - jęknął, zakrywając głowę czerwonym kocem. - J-Jest d-dopiero piąta.

- Chodźmy na spacer — oznajmiłem i zerwałem z niego pościel, aż skulił się w małą kulkę. Zapewne fala zimna zaatakowała jego drobne ciało, a to był mechanizm obronny. - No już! Wstawaj! - blondyn westchnął, usiadł, przewrócił oczyma. Usiadłem na parapecie, czekałem aż ubierze cieplejsze spodnie, koszulę, następnie naciągnie na nią zielony sweter i opatuli się płaszczem. - Gotowy?

-Taa... - mruknął, obdarowałem go uśmiechem, a potem otworzyłem drzwi najciszej, jak tylko potrafiłem. Tak samo dyskretnie, wydostaliśmy się na zewnątrz.

- Zobacz, jak pięknie. - westchnąłem. - Tylko spójrz. - marzycielsko patrzyłem przed siebie, na jezioro, na ptaki, na drzewa, które delikatnie kołysały się na wietrze. Wyglądały, jakby tańczyły jakiś spokojny, piękny taniec.

Nasze kroki były wolne, spokojne, ciche. Współgrały ze swobodnym milczeniem między nami. Zastanawiałem się, czy kiedyś odezwie się pierwszy, co mógłbym zrobić, żeby mu pomóc. Czy jest sposób na przywrócenie go do żywych? Przed pierwszymi drzewami, które tworzyły gęsty las, obok brzegu wody, stał pomost. Stary, drewniany, trochę zgniły pomost. Nie widziałem, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek spędzał tam czas. Ja jednak lubiłem tu przychodzić wczesnymi porankami, kiedy słońce było jeszcze nisko nad taflą jeziora, albo nie zaczęło nawet jeszcze świecić. Lubiłem to miejsce, przychodziłem tu pomarzyć, popłakać. Przez, chociaż krótką chwilę, nie udawać nikogo. Dlatego traktowałem to jako swoje, specjalne miejsce. Mimo iż było ono ogólnie dostępne, to nie chciałem być tam z kimś mi obojętnym. Todd nie był mi obojętny. Był tego absolutnym przeciwieństwem. Intrygował mnie, zastanawiał, zajmował moje myśli, mimo że próbował pozostać niewidzialnym. Dla mnie nie był. Dla mnie aż krzyczał, próbując zakomunikować cos światu. Musiałem się tylko dowiedzieć, czego miał tyczyć ten komunikat.

To wszystko przyczyniło się do przyprowadzenia go tutaj ze sobą. Chciałem być z nim w tym miejscu. Był wyjątkowym, choć prawie całkiem obcym człowiekiem.

Oboje zajęliśmy miejsce na zimnych deskach. Todd zrobił to z kamienną miną jak zawsze w ciszy. Nawet nie narzekał na kontakt jego ciała z mokrym obiektem, co ja zawsze robiłem.

- Widzisz? - zapytałem cicho, spoglądając na oblicze Andersona. Lubiłem na niego patrzeć.

-Co? - aż podskoczył.

-Jak jest pięknie, nie jest?

-Nie wiem, z-zimno mi troch-chę - niewiele myśląc, przysunąłem się bliżej chłopaka. Objąłem go ramieniem, delikatnie przyciskając do siebie, chcąc pokazać mu, że może się we mnie wtulić.

- Tak lepiej? - kiwnął słabo głową, był cały czerwony na twarzy, wzrokiem błądził gdzieś po swoich kolanach, żeby tylko przypadkiem nie spojrzeć mi w oczy. Zawstydzałem go, ale nie chciałem się wycofywać. W głębi duszy pragnąłem, aby się ze mną jak najbardziej oswoił. - Spójrz teraz — zapadła długa cisza, która pragnęła trwać w nieskończoność. Oboje patrzyliśmy w niebo, ślepo zapatrzeni w duży klucz ptaków.

- Co by było, gdyby jeden z nich postanowił lecieć w innym kierunku? - zapytał. Przemówił pierwszy.

- Pewnie musiałby nauczyć się żyć sam, na innych warunkach, byłoby ciężko, ale w końcu poczułby spełnienie. I wolność. - odpowiedziałem mu, bacznie go obserwując. Szczery uśmiech wstąpił na moje usta. Byłem taki dumny.

Life is beautiful| anderperry| DPSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz