Ostatnio Vasco coraz częściej działał mi na nerwy wchodząc wszędzie jak do siebie wyrzucając z siebie wiadomości, które potrafiły solidnie zatrząść w ludzkich życiach.
— Jest jeszcze u ciebie?
— Niedawno wyszedł składając mi interesującą ofertę, którą odrzuciłem. — dopiero, gdy się odezwał po dłuższej przerwie poczułem, że zaciskam pięści aż do krwi.
Przez chwilę wątpiłem w jego słowa. Nikt dotąd mu nie odmówił, a przynajmniej nikt żywy. Jednak Vasco to ambitny człowiek, który często nie wie kiedy się zatrzymać. Spojrzałem na komodę pod lustrem na której leżała apaszka Jennish. Wziąłem ją w zranioną dłoń i przycisnąłem do nosa. Jej delikatny zapach wydawał się być nazbyt mocny jakby niedawno ją nosiła. Wiedziałem, że spokój i próba powrotu do dawnego życia jest niemożliwa. Jednak za wszelką musiałem ją chronić, a Vasco wydawał się być statkiem, który powoli tonie. Musiałem zniknąć przed pierwszą armatą.
Musiałem zrobić coś co chciałem za wszelką cenę zniszczyć, a teraz mam być tego częścią. To była klątwa, która nigdy się nie skończy. Naszym przeznaczeniem jest życie w mroku, bo tylko on wie kim naprawdę jesteśmy.
— Jeśli jeszcze nie znalazłeś Jennish to, to zrób i podaj mi jej adres.
— Jedziesz po nią?
— To już nie twój interes. — warknąłem i się rozłączyłem.
Spojrzałem w swoje odbicie i utwierdziłem się całkowicie, że nowo utworzone plany muszą zaczekać do jutra. W kilka sekund rozebrałem się i ułożyłem na podłodze przy łóżku. Miałem tylko nadzieję, że jutro będę miał czas.
***
Zatrzymałem się przy szopie na skraju lasu. Było przed południem i choć zwykle prawie nikt tędy nie jeździł to teraz można było zobaczyć kilka drogich samochodów. Wysiadłem z samochodu i udałem się do średniej rozmiarów prawie zniszczonej szopy, w której może się zmieścić tylko kilka osób. Była to garstka osób, którym ufałem i którzy mieli u mnie dług, który teraz musieli spłacić.
Nie chciałem by do tego doszło.
— Witam. — powiedziałem przyglądając się trzem osobom, z których każda miała przy sobie conajmniej jednego ochroniarza.
Kiwnęli mi głową na powitanie.
— Dlaczego nas tu wezwałeś? — jeden z nich Richard Rukov wystąpił do mnie.
— Ponieważ macie u mnie dług, który czas spłacić, a ja niedawno zakupiłem znaczne udziały w waszych firmach. — widziałem lekkie zaskoczenie na ich poważnych twarzach. Zaraz po wyjściu stąd zweryfikują tą informację. — Jesteście tu po to, bo nasz wróg rośnie w siłę, a jego ambicje obejmują również wasze biznesy.
— Proponujesz sojusz, który tylko tobie przyniesie korzyści. — odezwał Nicolas Devo, szef mafii Manhattanu.
— Nie proponuję sojuszu. — powiedziałem uśmiechając się, choć w uśmiechu nie było nic dobrego. Tak samo jak w moim głosie. — Proponuję wam byśmy zostali braćmi, mafią, która zgniecie pana R. jak robaka. — dodałem, patrząc im prosto w oczy. Trafiłem na podatny grunt i już wiedziałem, że się zgodzą.
Coraz ciekawiej się dzieje.
CZYTASZ
Słodka udręka
RomanceZasady się zmieniły poza jedną "wróg mojego wroga jest przyjacielem". Czy tego chciałem, czy nie znalazłem w swoim życiu kogoś na kim mi zależy, a gdy ta osoba jest w niebezpieczenstwie poruszę niebo i ziemię, by ją ochronić i zniszczyć jej wrogów...