— Nieźle się tu urządziłeś. — odezwał się, gdy tylko zamknąłem za nami drzwi. Rozejrzałem się po piwnicy, którą London zmienił w salę treningową. Było duszno, a w powietrzu unosił się zapach starych sprzętów.
— Dlaczego tu jesteś? To nie twój teren.
— Powiedzmy, że chcę utrzymać kontakt ze swoim wspólnikiem. Nie wiedzieć czemu, ale impreza na którą mieliśmy przyjść została dość szybko rozwiązana. Zapytam wprost, miałeś z tym coś wspólnego? — z każdym wypowiadanym słowem jego głos robił się trwalszy. Dopóki mi nie przypomniał ani przez chwilę nie pomyślałem o tym wydarzeniu.
— Nie, ale też miałem interes by się tam pojawić. Na długo zostajesz ?
— Na tydzień może dwa, z przerwami. Nie będę ci przeszkadzał.
— Wiadomo coś więcej o tej grupie, która próbuje na nas zakablować?
Dotknąłem worka treningowego, a następnie sztangi. Nie były nowe, ale z widocznymi oznakami użycia, co mogło świadczyć o tym, że są dobrej jakości.
— Z tego co mi wiadomo to grupa sfrustrowanych ludzi. Wydają się być niegroźni, jak natrętne muchy.
— Jakieś pomysły by ich usunąć? — rzuciłem i wróciłem do niego.
— Przyszła mi na myśl pułapka, ale musielibyśmy jednocześnie uderzyć na terenie moich, twoim i Richarda.
— Pomyślałem o czymś, co może rozsadzić ich od środka. Wprowadźmy do nich po jednym z naszych ludzi, by trochę namieszał. Jeśli będą dalej prowadzić swój plan to w pewnym momencie sami zwrócą na siebie spojrzenia tych, których chcieliby uniknąć.
— Napiszę do Richarda. Będziesz walczył w najbliższą niedzielę?
— Będziesz miał oko na Vito i jego współpracowników?
— Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Do następnego spotkania.
***
Kolejne dni zbiegały się w jeden niekończący się ciąg, który niemal przypominał moje życie nim wszystko się zmieniło. Nim poznałem moją żonę i wszystko zmieniło swój bieg. Swój czas dzieliłem na treningi z Londonem i trzymaniu w ryzach tych, którzy próbują działać za moimi plecami na moim terenie, dzięki czemu bestia w moim umyśle była zaspokojona. Jednak każdej nocy była taka chwila, że wracałem myślami do Jennish. W pewnym momencie musiałem się przyznać sam sobie, że to była najlepsza chwila w ciągu całego dnia.
— Zapisałem cię na jutrzejszą walkę będzie w połowie listy, co znaczy masz szansę się wybić. — odparł trzymając worek, gdy wymierzałem w niego kolejne ciosy. — Nie radziłbym ci wygrywać przez nokaut.
Starłem pot , który spływał mi po twarzy, gdy nagle poczułem, że ktoś tu jest. Ciało drżało od wysiłku. Rzuciłem ręcznik na sztangę i rozejrzałem się po małym pomieszczeniu. Powoli ruszyłem do skrzyni na tyłach pomieszczenia ignorując zaciekawione spojrzenie mojego trenera. Nie lubiłem czuć się na niczyim celowniku. Jednym ruchem podniosłem wieko skrzyni i niewiele myśląc podniosłem do góry pierwsze co wyczułem.
Zamrugałem co najmniej dwa razy, gdy zobaczyłem, że trzymam w garści córkę Londona.
— Jezu Chryste, co ty tu robisz Niki?! — oddałem mu dziewczynkę, która wybuchnęła płaczem i schowała się w ramionach swojego taty, szepcząc, że jestem straszny.
Miałem nadzieję, że nie dowie się jak bardzo wykraczam poza to określenie.
— Rozumiem, że to koniec treningu.
Pożegnałem się i opuściłem piwnicę, kierując się do mieszkania. Telefon w kieszeni zawibrował od nieprzeczytanej wiadomości. Zerknąłem na zegar. Spotkanie, które miałem zaplanowane na dzisiejsze popołudnie mogłem rozpocząć wcześniej.
Jak zapewne zauważyliście zaczęłam tutaj kolejną część i mogę wam obiecać, że historia Leiho i Jennish zakończy się w tej książce. Kolejny rozdział ze strony Jennish. Rozdziały będą się pojawiać w nieco większych odstępach czasu.
Jak wrażenia po ostatnich rozdziałach? Co myślicie o Leiho, który powoli się zatraca?
CZYTASZ
Słodka udręka
RomantizmZasady się zmieniły poza jedną "wróg mojego wroga jest przyjacielem". Czy tego chciałem, czy nie znalazłem w swoim życiu kogoś na kim mi zależy, a gdy ta osoba jest w niebezpieczenstwie poruszę niebo i ziemię, by ją ochronić i zniszczyć jej wrogów...