2|13

148 11 24
                                    

*13 pechowy rozdział*

Przez następne dni Marinette ciągle musiała siedzieć w pałacu, a kiedy już kończyła wszystkie przygotowania do ślubu to Czarnego Kota nie było w ogrodzie. Ta rozłąka sprawiała, że zaczęli więcej rozmyślać nad uczuciami, przez co inne sprawy stały się sprawami pobocznymi. Chociaż dalej gryzła ją sprawa ze znaczeniem słów ,, Dupain-Cheng", księgą i dodatkowo tym że ostatnim razem Władca Ciem sprawił że zemdlała, to i tak większą część czasu zastanawiała się nad kolejnym spotkaniem z chłopakiem.
Miała wylecieć, zostawić tu wszystko, może nie byłoby jej tak ciężko gdyby nie fakt, że był tu również Czarny Kot. Och, miała rację że kiedy dopuści kogoś do siebie to ją zrani. Tyle, że mimo tego bólu czuła jakąś rozpierającą ją radość. Za każdym razem gdy kładła się spać myślała o blondynie i przypominała sobie jego uśmiech, albo to jak się przytulali.

Może Czarny Kot miał rację i szczęście przeżyte z drugą osobą jest warte każdego bólu?

Zamknęła księgę i włożyła ją pod łóżko. Był wczesny wieczór, a za oknem padał delikatny deszcz. Jakie było prawdopodobieństwo, że Czarny Kot będzie w ogrodzie?
Wyszła z komnaty mijając parę osób na swojej drodze, zauważyła jeszcze tylko jak Lady Wi-Fi i Bańkor nerwowo między sobą szepczą i trzymają małe plecaczki. Nie chciała się jednak nad tym dłużej rozwodzić. Wiedziała o ich romansie i pomyślała, że to on był przyczyną ich dziwnego zachowania. Wyszła przed pałac i odwróciła się, żeby spojrzeć na niego w całej jego okazałości.
Przystanęła na chwilę, bo jej serce boleśnie się ścisnęło na myśl, że będzie musiała opuścić to miejsce. Nigdy nie myślała, że do tego dojdzie.

Jak gdyby nigdy nic poszła w swoją stronę. Zwykle nie wychodziła głównym wejściem, tylko własnym oknem, ale tego dnia chciała może po raz ostatni przejść się tak beztrosko po tych ogrodach w których spędziła swoje dzieciństwo. Może nie było to zwyczajne dzieciństwo, bo ciągle musiała ćwiczyć aby stać się potężna, ale jednak dzieciństwo. Zrobiła to, ale dalej nie czuła się usatysfakcjonowana. Dalej jej czegoś brakowało.

Nogi same zaprowadziły do tajemnego ogrodu, gdzie pierwsze co zobaczyła to burza blond włosów. Stał odwrócony do niej tyłem zupełnie jakby tam czekał. Uśmiechnęła się, a serce ruszyło jej galopem. Naprawdę cieszyła się na jego widok.

- Och... Przyszłaś. - powiedział po chwili zauważając dziewczynę. Podszedł do niej powolnym krokiem, jak gdyby bał się że ta zaraz ucieknie. - Myślałem, że już uciekłaś i kotek nie dostanie buziaka na pożegnanie. - uśmiechnął się czule.

Ujął jej jedną dłoń i nie odrywając wzroku od fiołkowych tęczówek dziewczyny ucałował jej wierzch.

- Nie licz na zbyt wiele. - mruknęła siląc się na spokój.

- Wiesz, że jutro jest noc spadających meteorytów? Ostatnio parę takich widzieliśmy, ale jutro ich będzie cała masa i... - podrapał się po karku. - Możemy je poogądać, jeśli nie będziesz zajęta.

- Jasne. - odpowiedziała ciut za entuzjastycznie i za szybko, bo na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie pomieszane z radością. Odchrząknęła szybko i się poprawiła. - To znaczy... Myślę, że skoro i tak nie mam innych planów to możemy.

Stali tak chwilę w ciszy. Dobrze było pomilczeć we dwoje. Chociaż obojgu serce ściskało się na myśl, że kolejne spotkanie może już nie nadejść.

- Mógłbym z tobą zatańczyć? - zapytał po chwili.

- Po co? - zdziwiła się.

- Cóż ostatnio byłem na imprezie. - pominął fakt, że impreza była na cześć tego że opuszczała Paryż. - I wiesz... Myślałem tylko o tobie. - wyznał.

It's just feelings| Zbiór Ksiąg [Zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz