Uczucia Cody'ego:
Nie mogę uwierzyć we własne szczęście! W tej chwili jadę na casting do popularnego turnieju emitowanego w telewizji. Zawsze marzyłem o tym, żeby wziąć w czymś takim udział!
Od małego uwielbiałem oglądać teleturnieje. Nieważne czy ich temat był naukowy, taneczny, muzyczny czy sportowy - byłem wyjadaczem wszystkiego, co polegało na starciach drużynowych, walczeniu o nagrody i szybkim zdobywaniu sławy. Miałem kilka ulubionych programów, ale zdecydowanie „Wyspa Totalnej Porażki" zajmowała najważniejsze miejsce w moim serduszku. Często z przyjaciółmi zakładaliśmy się o to, kto odpadnie następny. Najczęściej to ja typowałem prawidłowo uczestników, bo miałem największe doświadczenie - żaden z reszty moich znajomych nie obejrzał aż tylu odcinków, nie wspominając już o zobaczonych powtórkach.
Skąd wzięła się ta fascynacja? Właściwie można nazwać to nawet mianem hobby, bo naprawdę dużo czasu poświęcałem na oglądanie, jak i siedzenie w fandomach wielu programów. Sam do końca nie mam pojęcia czemu wzbudziło to we mnie aż tak duże zainteresowanie. Prywatnie lubiłem rywalizować, ale nie byłem w niczym na tyle dobrym, żeby stanąć choć raz na podium i zostać znanym z niesamowitych umiejętności przy danej czynności, zbyt przeciętnym, żeby zdobyć najmniejsze wyróżnienie. Wszystko szło mi w porządku i znałem się chociaż w minimalnym stopniu w każdej dziedzinie sportu, muzyki, tańca i sztuki, co dało mi możliwość wzięcia udziału w ogromnej ilości konkursów. Żadnego złotego lub choćby brązowego medalu nie zdobyłem, ale jestem w posiadaniu stu pięćdziesięciu sześciu dyplomów w podziękowaniu za udział (dokładnie tyle, ostatnio liczyłem).
Także interesowałem się wszystkim po trochę, a niczym porządnie. Nigdy mi to nie przeszkadzało, bo najbardziej liczyło się dla mnie poznawwanie nowych ludzi i ich historii fascynacji do danej umiejętności. Można łatwo się domyślić, że miałem ku temu wiele okazji. To była dla mnie najcenniejsza wartość od podstawówki aż do teraz. Mnóstwo czasu poświęcałem na rywalizację z przyjaciółmi i była to moja ulubiona forma spędzania z nimi czasu. Poznałem niezliczoną ilość osób przez osiem lat trwania pierwszej szkoły. Nauczyły mnie dzikiej liczby nowych rzeczy. Każdy dawał mi coś podobnego, a jednocześnie tak różnego, bo było tworzone przez inną mieszankę emocji, wspomnień i relacji. Niesamowite, że dwóch koszykarzy pokazało mi swój sport w totalnie inny sposób. Im więcej osób, tym więcej podejść. Kocham to.
W telewizji rywalizacja odbywała się całkiem inaczej, ale mimo wszystko miała jedną wspólną cechę - każda osoba inaczej podchodziła do postawionych przed nią wyzwań. Nie chodzi tu oczywiście tylko o technikę wykonania, a emocje. I chociaż większość jednoczył jeden cel (zazwyczaj pieniądze) to każdemu towarzyszyły inne uczucia.
Czasami emocje kilku osób łączyły się ze względu na podobieństwo lub jego brak. Takim sposobem osoby myślące bardzo podobnie lub przeciwnie stawały się: przyjaciółmi, wrogami albo kochankami. Mieszanka tych związków tworzyła niesamowitą aurę, którą również pragnąłem poczuć. Poznać w taki sposób osobę, która uważa identycznie lub z innej strony. Osobę, z którą chce się dzielić zalążek wspomnień albo wszystkie - czyli całe życie.Niestety nie było to dla mnie osiągalne na tak szeroką skalę. Mogłem poznawać osoby z innych podstawówek lub co najwyżej pobliskich miast. Nie było mowy o spotkaniu ludzi z innych prowincji, a tym bardziej krajów. To mogłoby być bardziej niesamowite. Jednak nie kwalifikowałem się do teleturniejów, byłem zbyt przeciętny.
Moje zdanie całkiem zmieniła reklama castingu do nowej edycji zmartwychwastałego programu „Wyspa Totalnej Porażki". Myślałem, że ten teleturniej już nigdy nie wróci na anteny (w końcu nie był emitowany od ponad trzech lat), a tu taka niespodzianka! Dodatkowo, prowadzącym programu miał zostać Chris McLean, który jest absolutnie moim ulubionym prowadzącym z wszystkich możliwych! Polubiłem go za nieskończony entuzjazm, wzbogacony niecodziennymi (i często niebezpiecznymi) pomysłami, które często kończyły się słabo dla uczestików, ale kto by się tam przejmował - nie ma drugiego takiego jak on! Postanowił poprowadzić program, zrzeszający losowych nastolatków z całkiem różnych stron z totalnie różnymi temperamentami, łącząc ich w celu przetrwania na oddalonej od cywilizacji wyspie z dodatkiem niecodziennych zadań. Nagrodą jest sto tysięcy dolarów.
Nie sądziłem, że odnowią program tak bardzo idealny dla mnie! Różne, jeszcze nieznane wyzwania, wyspa oddalona tysiącami kilometrów od domu i całkiem inne osoby w moim wieku! Czego mógłbym chcieć więcej?Obecnie uczęszczam do pierwszej klasy liceum. Dawno nie czułem się tak bardzo osamotniony. Moi najbliżsi przyjaciele porozchodzili się do innych placówek, mając za priorytet naukę. Nie dziwię im się, wybrali już swoją przyszłą ścieżkę i chcą przygotować sobie do jej przekraczania najlepsze buty. Powinienem zajmować się teraz czymś podobnym, więc dlaczego tego nie robię?
Nie mam pojęcia, co chciałbym robić, gdy dorosnę. Nie widzę siebie dalej niż na jutrzejszy dzień, a co dopiero za kilka lat. Interesuje mnie wszystko jednocześnie, jak mam wybrać z tak wielu możliwości tylko tą jedną właściwą?
Przyszedłem do tego programu, żeby również szukać odpowiedzi. Jeszcze nie wiem, jak chcę to zrobić. Mam po prostu nadzieję, że znajdę tam kogoś, kto pomoże mi szukać. Kogoś, kto pokaże, że przyszłość nie jest taka straszna za jaką się podaje w samotności.
Zamyśliłem się tak mocno, że wychodząc z autobusu, wpadłem na jakiegoś bruneta.
CZYTASZ
Zaćmione promienie słońca | Totalna Porażka
FanfictionZ jakiego powodu człowieka może podkusić walka o sto tysięcy dolarów w dziwacznym i często niebezpiecznym show? Motywacją są pieniądze, intrygi czy ludzie? Może wszystko na raz? Oczywiście, nie licząc ostatniej możliwości. Czy naprawdę ktoś byłby na...