Rozdział I

255 19 20
                                    

Perspektywa Noaha:

Moje przemyślenia jak grom z jasnego nieba przerwało coś bardzo ciężkiego na moich plecach, co powaliło mnie momentalnie na ziemię. Czuję, że to nie była jedyna rzecz, która przygniecie mnie w tym programie. Właściwie przygniotła mnie jeszcze przed nim.

— Gościu, uważałbyś trochę — rzuciłem, nawet nie wiedząc, do kogo mówię.

— Mamciu, sorry! — odpowiedział męski przerażony głos. Jego właściciel podał mi rękę, żebym mógł wstać. W międzyczasie spojrzałem w dół i zauważyłem, że podarły mi się spodnie, pięknie. Chociaż czuję, że to pewnie nie były ostatnie spodnie, jakie podrą mi się w tym programie. Właściwie podarły mi się jeszcze przed nim. Mam déjà vu. Cała ta sytuacja chyba próbuje oswoić mnie z nieuniknionym.

W końcu spojrzałem na taranującą mnie wcześniej osobę. Był to chłopak, lekko niższy ode mnie. Miał brązowe włosy, błękitne oczy i całkiem jasną karnację. Aha, nie miał też jednego zęba. Ciekawe jak do tego doszło. Wyglądał na kogoś w moim wieku. Zauważyłem, że on również mi się przygląda, chyba oczekując na jakiś kontratak z mojej strony, jednak nie byłem na tyle prostą osobą, żeby posunąć się do czegoś podobnego.

— Gdzie się tak śpieszysz? — zapytałem nawet z ciekawości. Próby nawiązywania kontaktu z jakimkolwiek człowiekiem przez ostatnie trzy lata były zerowe, więc skoro przyjechałem tu, żeby się zmienić od czegoś, a raczej od kogoś trzeba było zacząć.

— Idę do miejsca, które może dać mi wielką szansę — odpowiedział, jakby cokolwiek mi to mówiło. — A Ty?

— Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, idę do miejsca, które pozwoli mi się upodlić przed milionami ludzi, których nawet nie znam, za sto tysięcy dolarów. — Chyba nie było idealniejszej odpowiedzi na taką rzeczywistość.

— Zaraz... Masz na myśli Wyspę Totalnej Porażki?! — zapytał nienaturalnie ożywiony.

— Tak, skąd wiedziałeś? — zapytałem ironicznie. Pewnie naoglądał się wcześniejszych edycji tego programu i już ma ze mnie niezły ubaw. Beka jak rzeka.

— Też chcę wziąć w tym udział! — odpowiedział w pełni poważnie, a jednocześnie entuzjastycznie.

Naprawdę koleś nazwał to wielką szansą? Chyba jednak mówimy o totalnie innych sprawach. Jeśli tak nie jest, to gość wprawił mnie w stan emocjonalnego niepokoju.

— Dlaczego nazywasz to wielką szansą? — zapytałem, bo w końcu tak było najłatwiej się tego dowiedzieć.

— Hmm, ponieważ w ludziach widzę swego rodzaju szansę? Tam będzie tak bardzo dużo różnych ludzi, którzy mają totalnie inne od siebie charaktery. To idealne miejsce na poznanie kogoś nowego albo chociaż na zaobserwowanie relacji osób z tak bardzo oddalonych od siebie środowisk!

Naturalnie już wyrobiłem w sobie sceptyczne podejście do większości spraw. Zewnętrznie szło mi opornie to zmienić, wewnętrznie po większym zastanowieniu trochę się to zmieniało. Dlatego też ciężko było mi dojść do siebie po tym co usłyszałem.

Chyba stoi przede mną niesamowicie odważny chłopak, jajcarz albo największy frajer na świecie.

Liczyłem na to ostatnie, bo po części też jestem w całym tym pomyśle z show frajerem, który szuka przyjaciół. Mogłem dosłownie podpisać się pod jego słowami (rzecz jasna tylko nieoficjalnie).

Podziwiam go za to, że powiedział to bez wahania, nie zastanawiając się nad tym, czy się nie zaśmieję.

Perspektywa Cody'ego:

Powiedziałem to bez większego zastanowienia, a po chwili dotarło do mnie, że mówię jak naiwny pięciolatek, myślący, że jeżeli nie zje łyżki zupy za tatę to rodzicielowi przytrafi się coś złego.

Sam staranowany przeze mnie chłopak wspomniał przed chwilą, że upodli się za sto tysięcy dolarów. Wydawało mi się oczywiste, że jest tu tylko i wyłącznie dla pieniędzy. W końcu kto wpadłby na pomysł szukania przyjaciół i głębokich refleksji w programie, w którym ludzie walczą o sporo kasy. No ja.

Jednak on nie wyglądał mi na taką osobę. Ten stojący przede mną szatyn o piwnych oczach nie może być tu tylko i wyłącznie dla kasiory. To znaczy może. Nie wydaję mi się. Przecież się nie zaśmiał. Ewentualnie idealnie maskuje emocje. Przerażające.

— Więc co jest twoją motywacją do wystąpienia w tym programie? — zapytałem, bo i tak nie miałem nic do stracenia.

Wydawał się chwilę zastanawiać. Dłuższą chwilę.

— Sam nie wiem — wyznał szczerze (mam nadzieję). — Tutaj mam zamiar znaleźć dokładną odpowiedź. — Rozejrzał się i dodał szybko, jakby chcąc odsunąć w zapomnienie swoje wyznanie — dobra, chodźmy, bo stoimy na tym przystanku jak dwa matoły.

— Racja — przyznałem i po chwili wahania dodałem — mam na imię Cody.

— Noah — odpowiedział. — Miło Cię poznać.

Niby typowe słowa na rozpoczęcie znajomości, a jednak wyczułem w nich więcej szczerości niż czystego obowiązku wypowiedzenia formułki. Lub chciałem wyczuć.

Ruszyliśmy chodnikiem w stronę planu znajdującego się kilometr dalej.

Zaćmione promienie słońca | Totalna PorażkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz