Prologue

35 3 0
                                    

☽●☾

Bo nadejdzie kiedyś ten czas, gdy złe chmury przeminą dając promieniom słońca dojść do spragnionej ciepła ziemi i przegna złowieszcze cienie. Przeminie czas smutku, upokorzenia, biedy. Przeminie ból i żal, a na nowo narodzi się czas chwały, dobra i dostatku. Złe moce ugną się od potęgi dobra i wpełzną ponownie do swojej zepsutej nory, by tam osamotnione i pogromione sczezły w potępieniu.

Na nowo narodzi się ród Durina, by w chwale i dumie rządzić w przejętym przez bestie domu.

Erebor ponownie wróci do rąk prawowitych władców.

Nadszedł czas wypełnienia się przepowiedni, do Samotnej Góry powraca jej władca, by ponownie zasiąść na zasłużonym mu tronie.

☽●☾


꧁◯●☽♚☾●◯꧂

           Zazwyczaj unikała zbędnych potyczek. Nigdy nie było jej to potrzebne, a dodatkowe kłopoty zawsze przyprawiały ją o nieprzyjemne migreny. To było bez sensu. 

Schyliła się unikając zbliżającej się do jej twarzy czyjejś pięści. Odwróciła się do napastnika i unikając kolejnego nieudanego ciosu, wyprowadziła kontratak centralnie w krtań pijanego mężczyzny. Ten zachłysnął się powietrzem niczym ryba, panicznie łapiąc się za gardło i lecąc całą swoją długością ciała na ziemię. 

Westchnęła zmęczona całą tą zaistniałą sytuacją. To było niedorzeczne! Ona tylko przez przypadek wylała mu z kufla te piwo. Potem cała ta farsa sama jakoś popłynęła.

Pokręciła głową, gdy zauważyła jak kompani w piciu jej przeciwnika zbierali swoje wpół przytomne tyłki, by wspomóc swojego przegrywającego z kretesem kompana. 

Spojrzała na nich ostrzegawczo. Miała tego dość ona chciała tylko w spokoju zjeść posiłek, ewentualnie jeszcze chwilę wypocząć, by móc dalej ruszyć w podróż. Jak do tej pory nie udało jej się zrobić ani jednego ani drugiego. 

— Panowie. Proszę was, nie dawajcie mi powodu do upokorzenia was — jęknęła sfrustrowana. Miałam zjeść tylko cholerny posiłek, nie wdawać się w burdy ku uciesze pianego tłumu idiotów. 

Lecz pobudzeni panowie nie zareagowali, wciąż nazbyt ochoczo zbliżając się do doprowadzonej do granic spokoju kobiety. W końcu zdenerwowana wyciągnęła zza pasa długi miecz obosieczny z runami na klindze. Zakręciła nim nadgarstkiem, a drobne ryciny zabłysły czerwonawym blaskiem. 

Banda pianych facetów już nie tak chętnie przystanęła w miejscu.

— Jeszcze krok, a nie skończy się to dla was przyjemnie, nie mam już cierpliwości. Ostrzegam was. — Warknęła rozeźlona. Była zmęczona i głodna, lecz przez całą tą sytuację odszedł jej jakikolwiek apetyt. 

W końcu jeden z mężczyzn wyciągnął rękę przed siebie, machając nią zlewająco. Ruch ten spowodował utracenie przez niego równowagi. Poratował się ramieniem innego ledwie stojącego faceta.

— Cholerna baba... — wybełkotał.

Zacisnęła mocniej rękę na mieczu. 

— Odmieniec. — Splunął inny, oddalając się z powrotem na zajmowaną wcześniej ławę.

Zła do granic kobieta opuściła karczmę. W drodze do drzwi potrąciła kilkoro ludzi, jednego wnet pchając z impetem na ścianę i wyleciała z budynku jak z procy. 

SWALLOW WILD JOURNEY | HOBBITWhere stories live. Discover now