Rozdział 1 : Pęknięcia na suficie

185 14 0
                                    

Misaya przy każdym rozdziale podlinkowuje piosenkę więc tutaj również się znajdą.

Link do oryginału: https://archiveofourown.org/works/2807732/chapters/6301757


~

Co czyni człowieka Ojcem?

Było kilka odpowiedzi na to konkretne pytanie, jak uważał Levi, przepis, który różnił się w zależności od osoby, szczypta miłości, atletyki, zamiłowanie do poniedziałkowych Nocy Futbolu będąc rozwalonym w fotelu przed wielkim telewizorem z chipsami i butelką piwa.

Nikt nie mógł ustalić co właściwie czyniło ojca idealnego. Dla niektórych byli to wykształceni profesorowie, z prostokątnymi okularami na mostkach kanciastych nosów, bawiący się węzłem krawatu w stylu windsorskim, zamknięci w murach akademii i górach pospiesznie napisanych notatek i pożółkłych notesów, swetrów w romby. Były dwa rodzaje tego typu- Tacy, którzy byli nauczycielami szkół podstawowych, a może raczej nauczycielami szkół podstawowych i doktorantami, próbującymi napisać pracę doktorancką na temat badań psychologii dziecięcej lub tym podobnych. Drugi był raczej starszy, bardziej dziadek niż bezpośrednio ojciec, miał już posadę i mógł spokojnie dać włosom osiwieć, a brzuchowi zwisać. Był w stanie pozwolić sobie na małą rodzinę, a może i kochankę na Manhattanie na boku, jeśli byli profesorami w prywatnej instytucji i zarabiali stosunkowo przyzwoite wynagrodzenie z wszelkich prac naukowych, które opublikowali.

Byli wysportowani ojcowie. Ci, którzy potrafili wyklepać długie ciągi liczb, doprowadzając do łez najwybitniejszych statystyków. Ci, których dieta na studiach składała się prawdopodobnie z siedmiu grillowanych kurczaków dziennie i koktajlów proteinowych na śniadanie. Ich dzieci były zapisane do co najmniej trzech różnych drużyn sportowych w szkole i miały nie mniej niż trzy zadrapania na ciele w danym momencie.

Ci głupiutcy ojcowie, biegle posługujący się Pythonem, C++ i Javą, którzy częściej niż rąk w gipsie, padają ofiarą cieśni nadgarstka. Mają piwnicę wypełnioną sprzętem technologicznym i bladą cerę od siedzenia przed komputerem do późnych godzin, a ich krew musi składać się w 33 procentach z kofeiny.

To była tylko krótka lista. Ojcowie występowali we wszelkich kształtach, rozmiarach i kolorach. Pochodzili z różnych środowisk, ponieważ kiedyś byli także dziećmi, choć trudno było to sobie wyobrazić.

Byli dobrzy ojcowie. Byli źli. Obecni, nieobecni.

Jednak ostatecznie wszyscy byli dawcami nasion, szybkich, wijących się cząsteczek, które rozpaczliwie płynęły strumieniem, by rozmnażać geny zakorzenione głęboko w ich błonach, próbując przekazać zielone oczy ojca lub jego miłość do futbolu, lub zaszczepić sugestię znajdowania zbawienia na dnie butelki. Szepty, nic więcej, ale mogą być czasami najgłośniejszymi rzeczami, gdy nie śpisz w nocy i zastanawiasz się, dokąd zmierza twoje życie.

Levi wciąż budził się w niektóre poranki i przerażająco trudno było mu uwierzyć, że on też jest ojcem. Leżał obudzony w błogiej ciszy jednopokojowego mieszkania, wpatrując się w popękany sufit, słuchając odgłosów budzącego się na zewnątrz miasta, uszczypnął się mocno w udo, by przypomnieć sobie, że tak, naprawdę był ojcem, aby to udowodnić w kącie stała kołyska, a po całym mieszkaniu rozrzucone były wszelkiego rodzaju akcesoria dziecięce.

W tym momencie zrywał się z łóżka, gorączkowo zrzucając prześcieradła, splątane wokół nóg i łokci, wciąż pachnąc świeżo koszmarami, i podbiegał do łóżeczka, gorączkowo przeszukując wymięte prześcieradła, dopóki nie odnalazł twarzy syna. Wpatrywał się intensywnie, w końcu przytrzymując wierzch palca blisko małego nosa syna, wstrzymując oddech, aż był absolutnie stuprocentowo pewien, że dziecko oddycha.

Odprężył się wtedy, krzyżując ręce na piersi, z roztargnieniem martwiąc się kciukiem o dziurę w podkoszulku i robił w pamięci listę rzeczy, które musiał zrobić tego dnia, dokładnie, ile czynszu miał zaległości, kiedy mógł zebrać wystarczająco dużo pieniędzy, aby kupić nową kurtkę dla swojego syna. Z tej, którą ma obecnie wyrósł w tempie, za którym Levi ledwo mógł nadążyć.

Synowie. Z czego byli zrobieni? Levi też nie był pewien tej odpowiedzi.

Jego syn, w tym przypadku, nie miał z nim żadnych genetycznych powiązań, nigdy nie otworzy ciemnoszarych oczu, odzwierciedlających Leviego, nigdy nie odziedziczy jego zamiłowania do sprzątania. Brudził się cały podczas obiadu i szlochał, jakby serce pękało mu za każdym razem, gdy Levi zabierał go do łazienki na nocną kąpiel.

Jego syn miał na imię Eren, sierota z sierot. Przesiedlony. Zagubiony. Zapomniany.

Wszystkie te rzeczy, ale na pewno nie porzucony. Levi obiecał, że go nie porzuci, a nie rzucał słów na wiatr.

Eren budził się, a turkusowe oczy mrugały szeroko i krążyły, aż padły na Leviego, którego z umysłowych kalkulacji wyrwał strumień bełkotu, który zaczął się w chwili, gdy Eren się obudził i nie ustępował, dopóki znów nie zasnął. Levi podnosił go, przebierał, wpychał maleńkie kończyny w niemożliwie maleńkie ubrania, które, jak zauważył z przerażeniem, wydawały się z dnia na dzień coraz chudsze i bardziej zniszczone, po czym niósł go do kuchni na biodrze, żeby zjeść śniadanie- płatki owsiane, rozcieńczone wodą, bo mleka musiało starczyć na dłużej.

Oddawał Erena do żłobka prowadzonego przez jednego z jego znajomych z uniwersytetu, który udzielił mu hojnej zniżki na opłaty za opiekę, a potem szedł do pracy, starając się ignorować dziurę, którą obecnie nosi w podeszwie jego lewego buta.

Zabierał Erena, prawie zawsze ostatnie dziecko w przedszkolu, kiedy przyjeżdżał, starał się ignorować pełne wyrzutu spojrzenia opiekunów i brał Erena w zmęczone ramiona i odprowadzał go do domu. Jego ręce poruszały się wtedy mechanicznie, krojąc jedzenie dla Erena w łatwe do zjedzenia małe łyżeczki i starał się nie przysypiać, podczas gdy Eren chichotał i smarował marchewką brodę i stos rachunków leżących na poobijanym stole z formiki i przez chwile Levi mógł udawać, że banknoty nie mają na sobie czerwonych smug.

Mycie. Levi ledwo co noc zbierał siły, by zmusić Erena do kąpieli. Kolejne wpychanie maleńkich kończyn do maleńkiej piżamy, natychmiastowe układanie Erena do łóżeczka i uśmiechanie się ze zmęczeniem, gdy chwycił pluszową zabawkę i natychmiast wepchnął ją do ust.

Buziak na dobranoc. Zawsze był buziak na dobranoc.

Eren uśmiechał się do niego i bez względu na to, ile razy to się zdarzyło, Levi wciąż czuł ukłucie w sercu, ponieważ był tak bardzo do niej podobny.

– Dobranoc, Eren – wymruczał. W niektóre noce trudno było powstrzymać załamujący się głos.

– Nie! Eren–  mruknął w odpowiedzi i natychmiast przewrócił się na bok i zasnął, chrapiąc energicznie z małymi świstem.

Levi kładł się, gapił się na światła samochodu wirujące na popękanym suficie i przez kilka chwil mógł udawać, że to wszystko było snem, koszmarem, który zniknie, zanim otworzy oczy. 

Ojciec |eruri|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz