Słońce Nowego Jorku wschodzi nad wierzchołkami drapaczy chmur, odbijając się od lśniących szklanych okien i świecąc jasno w twarz Leviego, zmuszając go do podniesienia ręki, by osłonić oczy przed jaskrawym blaskiem. Kiedy przechodzi dziewięć przecznic od żłobka Erena do pracy, jego oddech rozlewa się w powietrzu małymi chmurami bieli, a cienka smuga pary podąża za nim jak palaczem. Levi nie zaciągnął się papierosem od prawie dwóch lat i chociaż nigdy nie twierdził, że zagorzały z niego palacz, były takie poranki, jak ten, kiedy marzył o palącym smaku nikotyny, ciężkim na języku i pocieszająco ciepłym w płucach.
Wybrał truciznę Lucky Strike. Podobała mu się ta nazwa, podobało mu się to, co oznaczało- że może twoje przeznaczenie było w posiadaniu kogoś innego i że może nie było aż tak źle. Wciąż pamiętał gładkość laminowanego kartonu w dłoni, błyszczący karton czerwonej tarczy na opuszce kciuka, gdy o nie pocierał, ich kojący ciężar w kieszeni, jego usta łaknęły ich smaku nawet wtedy, gdy doskonale wiedział, że papierosy mogą cię zabić, mogą sprawić, że twoje płuca staną się czarne od smoły i grzechu.
Każdy papieros w tamtych czasach wydawał się błogosławieństwem, komunią, wstrzymywaniem dymu w płucach, aż poczuł, że umiera, by później upewnić się, że wciąż żyje, że wciąż jest prawdziwy.
Ale nienawidziła zapachu dymu, nienawidziła sposobu, w jaki przywierał do jego włosów i ubrania, kiedy wchodził, balansując cotygodniowymi zakupami w cienkim papierowym worku. Trzymała Erena na biodrze, wciąż tylko niemowlę i pogroziła mu palcem, mówiąc mu, że jeśli naprawdę ją kocha, przestanie palić, a ona przestanie znajdować ślady popiołu na parapecie.
I kochał ją. Ale chociaż Lucky Strike przestało pojawiać się na paragonach co miesiąc, chociaż ani razu nie poczuł gorącego ssania smoły w ustach, to nie wystarczyło.
A teraz do rozważenia był Eren. Levi był dorosły, mógł robić, co chciał, mógł farbować sobie płuca i usta na czarno jak noc, jeśli mu się to podobało, ale Eren to zupełnie inna historia.
Wzdycha na przejściu dla pieszych, a hotel, wielki i olśniewający, wyłania się po drugiej stronie ulicy. Przestępuje z nogi na nogę, pocierając ręce w górę i w dół ramion w swoim dziurawym płaszczu, próbując się ogrzać, choć jest to bezskutecznie. Wszędzie wokół niego budziło się miasto, uczniowie śmieli się i szarpali się nawzajem za warkocze i krawaty, gdy szli gęsiego chodnikiem, przeskakiwali szczeliny w chodniku i ściskali chuderlawymi ramionami segregatory i podręczniki. Mężczyźni i kobiety w kanciastych czarnych garniturach i spiczastych butach ze stukotem szli po ulicach, głośno rozmawiając przez telefony komórkowe i Bluetooth, balansując z teczkami i latte ze Starbucksa, ponieważ też byli w drodze do pracy, żonglując umowami o wartości miliardów dolarów i organizując spotkania z ambasadorów międzynarodowych.
Bezdomni, wyłaniający się z parku, drzwi i zaułków, w których udało im się znaleźć schronienie poprzedniej nocy, zasłaniając twarze brudnymi rękami i mrużąc oczy w jasnym świetle poranka.
– Proszę, Panie, tylko trochę reszty?– Kubek brzęczał u boku jednego z nich.
Spójrz na mnie, chce powiedzieć. Nie różnię się zbytnio od ciebie. Czy myślisz, że jestem mężczyzną, którym chciałem być, kiedy byłem małym chłopcem? Przyjrzyj się dobrze i powiedz mi, czy tak uważasz.
Ale nie. Levi spuszcza głowę, wpatruje się w sznurowadła swoich butów i udaje, że nie widzi. Nie chce myśleć o tym, jak by to było, gdyby odpowiedź brzmiała „tak", gdyby iluzja została rozbita i to było naprawdę wszystko.
CZYTASZ
Ojciec |eruri|
FanfictionIronia przez niektórych, definiowana jest jako gorzki humor, którego doszukuje się w odnajdywaniu różnic między tym, czym życie jest, a tym, czym powinno być. Levi zdaje sobie sprawę, że jest w tym momencie, w którym jego sytuacja jest pozbawiona h...