Levi budzi się dokładnie o 6.04 rano, a przez jego okno wpada różowe światło Nowego Jorku, już zabarwione słabą, szarą warstwą smogu od pojazdów ludzi dojeżdżających wcześnie do pracy. I może, ale nie musi, być 6:04 rano; tak mówi pęknięty szkolny zegar na ścianie naprzeciwko jego łóżka. I chociaż jest 6:04, no cóż, teraz 6:05, minutowa wskazówka przesuwa się zgrabnie na dużą rzymską „1", a jej połowa znika w rysie biegnącej przez średnicę szklanego ekranu. Levi kupił go na wyprzedaży w Queens za 3 dolary i po wymianie baterii działał równie dobrze jak nowy.
Pracę zaczynał o 8. Levi nie był do końca pewien, dlaczego obudził się tak wcześnie. Nie spał dobrze przez ostatnie kilka nocy, zrywając się zlany zimnym potem w szarym przedświcie, ponieważ wydawało mu się, że słyszał płacz lub skowyt Erena, jakby utknął między prętami łóżeczka i szaleńczo szarpał, wyrywając kostki ze stawów w desperackiej próbie uwolnienia się. Może słyszał, jak Eren bełkocze do sufitu. Lub czasem wydawało mu się, że może czuje jej rękę spoczywającą na zgięciu jego ramienia, jej usta przyciśnięte do obszaru między jego łopatkami, jej włosy które wiją się na jego skórze i łaskoczą go, gdy się budzi.
W tym przypadku to było to drugie. Otworzył grafitowe oczy, uśmiech czaił się mu na ustach i obrócił się z uśmiechem, gotowy objąć ją ramieniem, bo to był świat, w którym wciąż byli razem, świat, w którym rachunki były opłacone i mieszkali w miejscu, w którym sufit nie był pęknięty, a tapeta nie przeciekała.
Spodziewał się, że tam będzie, naprawdę.
Bolało go serce, patrząc na pustą przestrzeń na materacu, gdzie powinna być. Tykanie zepsutego zegara odbił się na nim, szydząc z jego złamania, a Eren nadal mocno spał; Levi słyszał jego chrapanie, głośne nawet stąd.
Zamknął oczy, biorąc głęboki oddech, próbując stłumić łzy gromadzące się pod powiekami. Pomimo jego wysiłków, łzy zaczęły łaskotać go po policzkach, spływając po grzbiecie nosa; czuje sól w kącikach ust. Wziął głębokie wdechy, wydechy prowadzące bezpośrednio do następnego wdechu, aż zaczął szlochać, przyciskając dłonie mocno do ust i modląc się, żeby Eren go nie usłyszał i nie obudził się. Zacisnął ręce, splatając palce i ściskając mocno, jakby ból w knykciach mógł zamaskować ból w środku.
Umarła już prawie rok temu, ale to nie powstrzymało go przed wstawaniem w niektóre poranki i myleniem ciepła splątanych koców z dotykiem jej opiekuńczej dłoni.
Jasne, było coraz łatwiej. Czasami nie była pierwszą rzeczą, o której myślał po przebudzeniu, czasami nie była ostatnią rzeczą, o której myślał, kiedy kładł się do łóżka, a czasami mógł patrzeć na Erena i nie chciał krzyczeć. Czasem.
Tego szczególnego ranka, przez zaszklone łzami oczy obserwuje poruszające się wskazówki zegara, cienka czerwona igła odmierza sekundy jego życia, aż znów będzie mógł normalnie oddychać.
Baterie muszą być na wyczerpaniu czy coś, bo kiedy Levi otwiera oczy ponownie, wskazówki kręcą się dziko wokół pękniętej szklanej tarczy, i tak po prostu, czas zamazuje się, wijąc się spiralnie w przyszłość.
–
Eren budzi się za kwadrans siódma, jego bełkot budzi Leviego z odrętwienia, odwracając jego uwagę od wciąż szalenie wirującego zegara. Uśmiecha się radośnie do Leviego, a Levi ledwo może się zmusić do odwzajemnienia uśmiechu, ponieważ kiedy Eren się uśmiecha, ma jej dołeczki robiące małe kieszonki w jego policzkach, a Levi wciąż jest zbyt roztrzęsiony, by naprawdę włożyć w to serce.
Eren nadal bełkocze do Leviego, niezrozumiałe dziecięce słowa, szarpie kołnierz jego wykrochmalonej koszuli i kosmyki włosów Leviego, nawet gdy Levi posadził go na krawędzi zlewu i trzymał go z daleka, aby uniknąć rozpryskiwania pasty do zębów podczas szczotkowania niepełnego uzębienia Erena. Chłopiec był bardziej niż szczęśliwy mogąc spuścić miętową pianę po brodzie, którą Levi spłukał po tym, jak Eren wypluł ze swoich zielone bąbelki z wesołym piskiem, który według Leviego z pewnością był na tyle głośny, by obudzić zmarłego, a przynajmniej sąsiadów z mieszkania obok, którzy zgodnie z jego słyszalnością, zaczynają poruszać się po swoim mieszkaniu. Ściany były cienkie.
Karmi Erena swoją owsianką, którą Eren je bez narzekania, za co Levi jest mu niezmiernie wdzięczny. Owija Erena warstwami ubrań, zawiązuje na szyi mały szaliczek i wpycha czubki uszu do niewiarygodnie małej czapeczki. Eren podchodzi do frontowych drzwi i odwraca się, by spojrzeć na niego błagalnie, kiedy nie może dosięgnąć klamki. Levi zostawia naczynia w zlewie, jeszcze raz szybko spogląda na swoje odbicie w nierównym lustrze w łazience, prostując plakietkę z nazwiskiem, a potem wkłada nogi do znoszonych butów, wsuwając portfel (zniechęcająco cienki) i klucze (zniechęcająco ostre i przyrdzewiałe) do kieszeni płaszcza (zniechęcająco dziurawego).
–W porządku,– mówi chłopcu, który zerka na niego jasnymi, turkusowymi oczami. –Chodźmy.
–
Zostawia Erena w żłobku, a Eren ucieka od niego ze świeżą wichurą chichotu, która wydobywa się z jego gardła, gdy znajduje swoich przyjaciół. Levi krzyżuje ręce na klatce piersiowej, owijając palce wokół ramion w poszukiwaniu ciepła, uśmiechając się do oddalających się pleców syna i czując ucisk w gardle.
Zawsze tak łatwo jest odejść.
Odwraca się, by przejść dziewięć przecznic do pracy, kiedy słyszy za sobą gorączkowy tupot małych kroków i zanim może się odwrócić, jego kolana i łydki owija uporczywy ciężar, solidna twardość dziecięcej głowy wciskając się w tył jego nóg.
–Pa!– Eren krzyczy do niego, uśmiechając się, gdy Levi przekręca głowę, by na niego spojrzeć, wyraźnie dumny ze swojego nowego słowa. –Pa pa, tato!– Nowe słowa.
Levi wyrywa nogi ze śmiercionośnego uścisku Erena, odwraca się, klęka, żwir wbija się w kolana spodni i przytula Erena, wdychając delikatny zapach płatków owsianych i pasty do zębów oraz szamponu dla niemowląt Johnson's Baby.
– Pa pa, Eren – mówi do dziecka, prostując kołnierz kurtki Erena i mając nadzieję, że chłopiec nie widzi świeżych łez, zbierających się w kącikach oczu. – Zobaczymy się później, dobrze?
Eren entuzjastycznie kiwa głową i odwraca się, by znów pobiec do swoich przyjaciół. Levi prostuje się, otrzepuje żwir z kolan i patrzy, jak jego syn się wycofuje.
Łatwo jest odejść, ale Levi stwierdza, że tego konkretnego ranka, o 7:19, jest to niemożliwie trudne.
na razie skupiamy się bardziej na Levim, Erenie i Petrze ale już niedługo akcja skupi się bardziej na naszym ulubionym blondynie ;)
CZYTASZ
Ojciec |eruri|
FanficIronia przez niektórych, definiowana jest jako gorzki humor, którego doszukuje się w odnajdywaniu różnic między tym, czym życie jest, a tym, czym powinno być. Levi zdaje sobie sprawę, że jest w tym momencie, w którym jego sytuacja jest pozbawiona h...