Jak (nie)dać kosza gwieździe footballu 2

725 51 302
                                    

      Robiło się ciemno, a oni szli najbardziej nieuczęszczanymi drogami ze szkoły do domu Collinsów, jakie udało im się znaleźć przez ten rok, więc trzymali się za ręce. Max myślał o tym, że niedługo nie będą ukrywać się z podobnymi rzeczami nawet na szkolnych korytarzach, i przekonywał sam siebie, że jest na to gotowy. Może i tak naprawdę nie był gejem, może zawsze podobały mu się laski i dalej podobają, a Austin jest jedynym chłopakiem w jego miłosnym życiu, ale właśnie ze względu na niego to chyba nie miało znaczenia. W końcu go kochał i nie chciał się z nim rozstawać, więc ewentualnie i tak musiałby o tym powiedzieć rodzicom. A że zrobi to dość szybko... W razie czego ma się kto nim zająć, więc to chyba też bez większego znaczenia...

      – Chcesz, żebym poszedł z tobą? – głos szatyna wyrwał go z zamyślenia i uświadomił, że wychodzili właśnie spod mostku, zza którego już było widać jego dom.

      – A-a... N-nieee, to chyba jest coś, co wolałbym zrobić sam... – Obrócił się, łapiąc też drugą dłoń chłopaka i zamachując nimi, przybliżając obie do siebie. – Ale zawsze mogę ci pomóc z twoimi, jeśli chce...
      – Narazić cię na dwie możliwe awantury? Nie ma mowy – kategorycznie odmówił, choć przed chwilą zgłaszał się do tego samego.

      – No dobra, a więc każdy teraz idzie na własną przeprawę z rodzicami... – Luknął na niego niepewnie w górę, jakby w nadziei, że się rozmyśli, ale Austin powiedział tylko:
      – Będzie dobrze. W razie czego dzwoń. – Oddał mu jego torbę, którą jak zawsze zabrał i nie chciał słyszeć o jej oddawaniu, dopóki go nie odprowadzi. – Ostatnie rozejrzenie?
      Max mimo wszystko nie mógł się lekko nie uśmiechnąć.
      – Ostatnie rozejrzenie.
      Następnie obaj spojrzeli szybko – gdy Collins w lewo to Grant w prawo, a potem odwrotnie – w obie strony, jeden poczynił kroczek w przód, unosząc się na palcach, a drugi pochylił, i cmoknęli się prosto w usta, na pożegnanie.

      Po chwili każdy już odchodził w swoją stronę, obracając się jeszcze i sobie machając. Maximilianowi wciąż błądził po ustach szczęśliwy uśmieszek, gdy szedł z odwróconą głową i uniesioną ręką, ale gdy zwrócił się w stronę własnych drzwi, mina mu zrzedła. Wziął głęboki oddech, poprawił pasek na ramieniu i wszedł.

      Od razu powitał go dźwięk bulgotania z wielu garnków. Ojciec miał wrócić jeszcze później od niego, ale mama jak zwykle już coś kombinowała w kuchni. Oprócz owego bulgotania w domu było raczej cicho, co znaczyło, że jego siostry musiały być czymś zajęte w swoim pokoju, zza drzwi którego widział palące się światło. Dobrze się składa, jej powie pierwszej, to kobieta, w dodatku jego mama, powinna zareagować najlepiej. Kto wie, może nawet będzie go bronić przed ojcem, o ile będzie taka potrzeba, faceci w jego mniemaniu zawsze mieli większy problem z gejami niż kobiety.

      – Cześć, mamo – przywitał się, wchodząc do kuchni. Deborah Collins obróciła do niego głowę od parującego gara, w którym mieszała wielką drewnianą łychą.
      – Cześć, młody. – Oblukała go szybko z góry na dół i wróciła do gara. – Wydaje mi się, czy wracasz coraz później i później? Taki się pilny uczeń zrobiłeś? – Posłała mu zerknięcie tym razem samych gałek ocznych, gdy podchodził do niej do blatu.

      – Haha, taaa... – Podrapał się w ramię, odwracając wzrok. – Tak się składa, że... być może... zostaję po lekcjach z trochę innego powodu, niż dawałem do zrozumienia...

      Obróciła się raz jeszcze całym tułowiem do niego, by posłać swojemu nieukowi szybkie:
      – Wiedziałam – wymowne jak jej spojrzenie.

Jak dać kosza gwieździe footballu |boys love short story|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz