ten jest troszkę inny, ale dowiecie się z niego najwięcej
I PRZEDE WSZYSTKIM DZIĘKUJĘ ZA NIEMAL 5K WYŚWIETLEŃ I PONAD 500 GWIAZDEK, JESTEŚCIE SUPER, BUZIOLE⋆ ⋆ ⋆𓃰⋆ ⋆ ⋆
Wieczorem z północnej części Bradford słychać było syreny karetki pogotowia, natomiast w południowej - trzask drzwi, krzyk i głośne kroki Elizabeth Darling.
— Wróciłaś już!?— krzyknęła Diana z jednego z pokoi — Co tam słychać?
Darling nie widziała cioci i próbowała namierzyć, skąd pochodzi jej głos, a gdy znalazła ją w salonie, stanęła bez ruchu.
Czekała na jakikolwiek znak od niej, cokolwiek, co by ją zdradziło - odwrócenie wzroku, unoszący się kącik ust czy drżenie rąk. Ale nic z tych rzeczy, bo wytrwale przecinała spojrzenie z siostrzenicą, bez jakiegokolwiek zająknięcia.
Ślicznie kłamała. Jak Liza. I ślicznie się z tym kryła. Jak Liza.
— Co u mnie słychać? — prychnęła, czując, jak robi jej się ciężko na sercu — Może ty mi, ciociu, powiesz co tam?
Zmarszczyła brwi, a nogi, które miała ugięte pod sobą, wyprostowała.
— No, słucham. Co chciałabyś mi powiedzieć? — mimo że serce z każdą minutą, odkąd opuściła warsztat, łamało jej się w drobinki, robiła wszystko, byle głos jej nie zdradzał.
I tego, jak jest z nią fatalnie. Nie od wczoraj. Nie od miesiąca. Nawet nie od roku.
Diana zmrużyła oczy. Wstała, zabierając pusty kieliszek do wina i nieotwartą butelkę. Ruszyła przez łuk, korytarzem aż do kuchni. Darling śledziła ciocię krok w krok, obserwując, jak z hukiem stawia trunek na wyspie, a kieliszek niebezpiecznie się chwieje.
— Kogo spotkałaś? — zaczęła, opierając się tyłem o blaty kuchenne. Zaplotła ręce na piersi i, unosząc podbródek, zagryzła wargę. Nie dawała za wygraną, ani na sekundę nie spuszczając wzroku z oczu siostrzenicy. Niebieskie tęczówki kontra niebieskie tęczówki.
— Och, zgadnij. W końcu to nie przypadek, prawda? — zagryzła dokładnie tak samo dolną wargę, podpierając się nadgarstkami o zimny, marmurowy blat wyspy. Pierścionki zaczęły wbijać jej się w palce, jednak nie miała już siły zwracać szczególnej uwagi na ból.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, wciąż przybierając zimny wyraz twarzy. Był taki pusty, bez żadnego ciepła, blasku, promieni. Tak niepodobny do jej cioci.
— Czyli młody Spencer — mruknęła — Co ci mówił?
— Nie wiem, czy powinnam, skoro nie pokryje się to z tym, co ty chcesz mi powiedzieć.
— Wszystko zależy od tego, którą wersję prawdy chcesz usłyszeć.
Nawet się nie zająknęła. Nic jej nie zdradzało. Nic.
Cisza unosząca się w powietrzu nie opadała zdecydowanie za długo. Patrzyły na siebie, jak na lustro, w którym same chciały doszukać się czegoś prawdziwego. I choć się starały i widziały w sobie nawzajem to samo, to na tym właśnie polegało lustro. Na zakłamanej poprawności i pięknym fałszu.
— Przyspieszyłam to, co nieuniknione, Lizzy.
— Chryste, o czym ty teraz mówisz, ciociu? — westchnęła, przymykając powieki. Zwiesiła głowę między ramiona, próbując odciąć się i mieć to wszystko za sobą.
— Widziałam kurtkę, którą ci dał...
— Nie on, a Marigold — wtrąciła Liza.
— Więc nie dał, ale też nie zabrał — dokończyła — Lizzy, w końcu gdzieś byś o nim usłyszała, gdzieś zobaczyła. Każdy go zna, więc ty też byś go kiedyś poznała. A zresztą — machnęła ręką — to dobry chłopak, więc fajnie znać przynajmniej ze dwie osoby, takie jak on czy Mike. Tylko ojcu nie mów.
CZYTASZ
Miasto Aniołów
Novela JuvenilPoranki Darling pachniały konwaliami, utraconymi nadziejami i wspomnieniem o srebrnych gwiazdach przy wschodzie słońca. Wieczory Spencera przepełniały gaszone papierosy, to, co minęło i zachody nad lazurowym oceanem. O dwójce nieznajomych nocą, kt...