Rozdział 8

62 8 41
                                    


Przez resztę dnia byłam zła jak osa. Miałam rację co do Keitha - był prawdziwym kretynem. Na domiar złego myśli o siostrze nie dawały mi spokoju, no a oprócz tego, Margaret nie zamierzała się do mnie wcale odzywać. W sumie to dobrze, bo miałam przynajmniej ciszę i spokój, ale robiła wielki problem. Wiedziała, że nie miałam za dobrych kontaktów ze swoją rodziną, na dodatek wspominałam jej nie jeden raz, by nie wpuszczała żadnych gości do mnie, więc tym bardziej nie powinna była otwierać drzwi dla mojej ciotki, a już w ogóle z nią nie rozmawiać. Dlatego byłam zła i na nią, i na leszcza.

Przez nich i całą tę sytuację, odechciało mi się pracować. Nie pamiętałam nawet, kiedy ostatni raz wyszłam ze swojego pokoju! Od czasu do czasu odwiedzałam kuchnię, by ukraść stamtąd jakieś przekąski, które starczyłyby mi na dłużej, ale to tyle. No może raz czy dwa byłam w łazience na siku, ale nic więcej. Nie chciało mi się nawet myć, lecz to dla mnie nie robiło żadnego wrażenia. Siedziałam sama zamknięta w pokoju, oglądając jakieś seriale w ubraniach, których nie zmieniałam przez kilka dni. Moje życie właśnie tak wyglądało: budziłam się, szłam siku, zabierałam dużo jedzenia, by mi wystarczyło przez cały dzień - tyle z tego dobrego, że Margaret od rana przebywała w pracy i gdy otwierałam oczy, jej już nie było, dlatego nie musiałam na nią się patrzeć - potem jadłam, oglądając coś na Netflix'ie i oglądałam aż do wieczora, w międzyczasie znowu szłam siku i tak aż do końca dnia, aż mi nie opadały powieki i nie zasnęłam.

Ktoś by pomyślał, że byłam głupia, by tak się schować w pokoju przez byle co, ale to nie takie proste jak się wydawało. Z rodziną miałam na pieńku, można by powiedzieć, iż odkąd tylko przyszłam na świat. Nigdy z nimi nie byłam blisko, zawsze byłam inna, a jedyną osobą, jaką obchodziłam i jaka zaopiekowała się mną - małą Jane - była babcia, która mieszkała w Philadelphia'i. To pewnie dlatego, że nie byłam planowana. Gumka musiała pęknąć i tak oto przyszłam na świat. Szkoda.

Jednak nie z tego powodu miałam z nimi takie stosunki. To, że mnie nie chcieli, że wzięła mnie do siebie babcia, to nie było dla mnie nic takiego. Chodziło o to, iż byłam zupełnie inna od nich. I nie tylko wizualnie, ale także wewnętrznie. Byłam ich przeciwieństwem - oni tak, a ja inaczej.

Nigdy nie miałam do nich urazy, nie czułam się z tym źle czy coś takiego. Bo nigdy nie miałam serca, nie miałam uczuć. Byłam jak ten robot. Chociaż bardziej upodabniałam się do kalkulatora. Naprawdę. Odkąd w podstawówce zaczęłam poznawać matematykę, a potem się jej uczyć, z biegiem lat stawałam się mistrzem tego przedmiotu. Potrafiłam w pamięci obliczyć najtrudniejsze zagadnienie, na co ze zdziwieniem patrzeli na mnie nauczyciele. Nawet przez to zdecydowali się mnie przenieść do starszaków, bo podobno ich zdaniem za dużo umiałam. Matma była dla mnie naprawdę prosta, a zadania zawsze szybko rozwiązywałam, dlatego też wybrałam studia tematyczne do tego przedmiotu, a potem dostałam pracę w księgowości u szefa, który twierdził, że wciąż nie może znaleźć tak inteligentnej i dobrej matematycznie osoby, która mogłaby zająć moje miejsce i choć mu się naprawdę nie podobało, jak pracowałam, to nie miał wyjścia, musiał mnie trzymać. Byłam mu potrzebna.

Kilkakrotnie zastanawiałam się, co by było, gdybym się zwolniła. Nic lepszego bym nie dostała - przecież chodziłam w kratkę, a mój szef wciąż mnie trzymał, a oprócz tego przychodziłam o różnych porach i wracałam o rozmaitych godzinach - poza tym nie nadawałam się nigdzie indziej. Nie chciałam pracować jako kelnerka albo baristka, więc wciąż byłam na swoim stanowisku, które wybrałam tuż po skończeniu studiów. Innego talentu nie miałam, chociaż zawsze mogłam zostać panienką do towarzystwa, ale potem musiałabym pieprzyć się z jakimiś starymi, obleśnymi, żonatymi facetami. Wolałam sobie takiego sama wybrać, a nie czekać na swój los na loterii...

I (can't) love youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz