1986

18 1 1
                                    

Wprawdzie przerastał nas o głowę i traktowaliśmy go jak lidera, ale to Gruby Gav był w naszej grupie najmłodszy.

Urodziny miał w pierwszym tygodniu sierpnia, na samym początku wakacji. Wszyscy mu tego zazdrościliśmy. Zwłaszcza ja. Byłem najstarszy i moje urodziny też wypadały w dni wolne od nauki, dokładnie na trzy dni przed Bożym Narodzeniem. Oznaczało to, że zamiast dwóch superprezentów dostawałem jeden duży albo dwa kiepskie.

Gruby Gav dostawał ich zawsze całe mnóstwo. Nie tylko dlatego, że jego rodzice byli nadziani, ale też dzięki temu, że miał ogromną rodzinę. Nie dało się zliczyć wszystkich jego cioć, wujków, kuzynów, dziadków i pradziadków.

Tego też mu trochę zazdrościłem. Ja miałem tylko mamę, tatę i babcię, którą rzadko widywaliśmy, bo mieszkała daleko od nas i, jak mówił tata, „była ździebko trzepnięta”. Nie lubiłem jej odwiedzać. Jej salon był zwykle bardzo nagrzany i dziwnie pachniał, a w telewizorze leciał zawsze ten sam film. „Czyż Julie Andrews nie była przepiękna?” – wzdychała babcia z rozmarzonym wyrazem twarzy, a my musieliśmy przytakiwać i częstować się pełnoziarnistymi ciastkami ze starej blaszanej puszki po herbatnikach, na której namalowane były tańczące renifery.

Rodzice Grubego Gava co roku organizowali mu wielkie przyjęcie urodzinowe i tym razem urządzili grilla w ogródku. Zamówili nawet magika, miała też być dyskoteka.

Na widok zaproszenia moja mama wywróciła oczami. Wiedziałem, że nie przepada za rodzicami Gava. Kiedyś usłyszałem, jak w rozmowie z tatą oskarża ich o ostentację. Kiedy dorosłem, zrozumiałem, o co jej chodziło, ale wcześniej całymi latami sądziłem, że podejrzewa ich o przynależność do jakiejś sekty.

– Dyskoteka, Geoff? – powiedziała do taty tajemniczym tonem. Nie wiedziałem, czy to coś dobrego, czy nie. – I co ty o tym myślisz?

Tata przerwał zmywanie naczyń i spojrzał na zaproszenie.

– Brzmi ciekawie – stwierdził.

– Nie możecie tam pójść – powiedziałem. – To przyjęcie dla dzieci. Nie jesteście zaproszeni.

– Tak się składa, że jesteśmy – odparła mama i pokazała na zaproszenie. – „Rodzice mile widziani. Przynieście kiełbaski”.

Upewniłem się, że faktycznie tak było tam napisane i zmarszczyłem brwi. Rodzice na imprezie dla dzieci? To nie był dobry pomysł. Mówiąc delikatnie.

– Co kupujesz Grubemu na urodziny? – zapytał Hoppo.

Siedzieliśmy na placu zabaw z nogami zwieszonymi z drabinek i lizaliśmy lizaki lodowe o smaku coli. Na ziemi obok nas drzemał w cieniu Murphy – stary czarny labrador Hoppo.

Zbliżał się koniec lipca. Prawie dwa miesiące minęły od tego okropnego dnia w wesołym miasteczku, a do urodzin Gava został tydzień. Życie powoli wracało do normy i bardzo się z tego cieszyłem. Nie przepadałem za niepotrzebnymi wrażeniami i dramatycznymi niespodziankami. Już wtedy, w wieku dwunastu lat, byłem wielbicielem porządku i przewidywalności. W mojej szufladzie ze skarpetkami panował idealny ład, a książki i kasety miałem ustawione na półkach alfabetycznie.

Może było tak dlatego, że poza moim pokojem panował u nas chaos. Po pierwsze, nasz dom nigdy nie został wykończony – był to kolejny przykład na to, jak bardzo mój ojciec i mama różnili się od innych znanych mi rodziców. Z wyjątkiem Hoppa, który mieszkał ze swoją mamą w starym szeregowcu, większość dzieciaków z naszej szkoły mieszkała w ładnych, nowoczesnych domach ze starannie utrzymanymi, identycznymi ogródkami.

My mieszkaliśmy w brzydkim wiktoriańskim domu, wiecznie zasłoniętym przez jakieś rusztowanie. Na jego tyłach rozciągał się duży, zarośnięty ogród, przez który nigdy nie byłem w stanie do końca przebrnąć, a na górze były co najmniej dwa pokoje z prześwitującym przez sufit niebem.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 07, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

KREDZIARZOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz