2016

18 2 0
                                    

List przychodzi bez fanfar, nikt nawet nie przeczuwa, że może się zjawić. Wpada przez szparę w drzwiach i ląduje między prośbą o wsparcie dla chorych na raka a ulotką nowej pizzerii.

Zresztą kto w ogóle wysyła jeszcze listy? Nawet moja siedemdziesięcioośmioletnia matka przeprosiła się z e-mailami, Twitterem i Facebookiem. Wręcz jest w tych sprawach bardziej zaawansowana niż ja, luddysta z wyboru. Moje technologiczne zacofanie jest stałym obiektem drwin ze strony uczniów, których rozmowy o Snapchacie, dodawaniu do ulubionych, o zakładkach i Instagramie brzmią w moich uszach jak obcy język. „Myślałem, że uczymy się angielskiego”, mówię im czasem z żalem w głosie. „Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówicie”.

Nie poznaję pisma na kopercie, ale prawdę mówiąc, nawet własne ledwo jestem w stanie rozpoznać. Od lat piszę wyłącznie na klawiaturach i ekranach dotykowych.

Otwieram kopertę i patrzę na jej zawartość, siedząc w kuchni i pijąc kawę. Choć to nie do końca prawda. Siedzę przy stole i gapię się na zawartość koperty, a kawa obok mnie powoli stygnie.

– Co to?

Rozglądam się nagle wystraszony. Do kuchni wchodzi zaspana Chloe i szeroko ziewa. Jej ufarbowane na czarno włosy są rozpuszczone, a krótka grzywka stoi na baczność. Ma na sobie starą bluzę z nadrukiem The Cure i resztki wczorajszego makijażu.

– To – mówię i uważnie składam kartkę na pół – nazywamy powszechnie listem. W dawnych czasach ludzie używali ich do komunikowania się ze sobą.

Chloe patrzy na mnie jak na idiotę i pokazuje środkowy palec.

– Wiem, że coś mówisz, ale słyszę tylko bełkot.

– To właśnie problem dzisiejszej młodzieży. Nie chce słuchać starszych.

– Ed, nie mógłbyś być nawet moim ojcem, więc czemu gadasz jak mój dziadek?

Słuszna uwaga. Mam czterdzieści dwa lata, a Chloe powoli dobiega trzydziestki. (Tak mi się wydaje, bo nigdy mi tego nie powiedziała, a ja jestem zbyt dobrze wychowany, żeby pytać). Nie jest to zatem duża różnica, ale czasem mam wrażenie, że jestem od niej o kilkadziesiąt lat starszy.

Chloe ma w sobie młodzieńczą werwę i z powodzeniem mogłaby uchodzić za nastolatkę. Ja za to jestem wyzuty z energii i z powodzeniem mógłbym uchodzić za emeryta. Ktoś życzliwy pewnie byłby skłonny określić moją twarz jako „naznaczoną troskami”, ale ja wiem, że bardziej od trosk naznacza człowieka zamartwianie się i gorycz.

Włosy mam wciąż gęste i ciemne (w większości), ale moje zmarszczki od śmiechu już dawno straciły poczucie humoru. Jak wielu wysokich ludzi, chodzę przygarbiony, a ubieram się w stylu, dla którego Chloe wymyśliła specjalną nazwę: „szmateks fashion”. Czyli garnitury, płaszcze i prawdziwe buty. Owszem, mam kilka par dżinsów, ale nie noszę ich do pracy, a pracuję praktycznie cały czas. Bywa, że zamykam się w swoim domu, ale ostatnio nawet w wolne dni udzielam korepetycji.

Mógłbym powiedzieć, że to z miłości do nauczania, ale prawda jest taka, że nikt aż tak nie lubi swojej pracy. Robię to, bo potrzebuję pieniędzy. Z tego samego powodu mieszkam ze współlokatorką, choć wolę myśleć, że Chloe jest też moją przyjaciółką.

Tworzymy dziwną parę, muszę to przyznać. Chloe odbiega nieco od mojego wyobrażenia idealnej współlokatorki, ale inny kandydat wystawił mnie do wiatru i córka znajomej powiedziała, że zna „jedną dziewczynę”, która pilnie szuka pokoju. Dobrze się nam układa i pieniądze od Chloe bardzo mi pomagają. Jej towarzystwo też.

Może się wydawać dziwne, że w ogóle potrzebny mi współlokator. Zarabiam dość dobrze, dom dostałem od matki i pewnie większość ludzi sądzi, że oznacza to wygodne życie bez hipoteki.

KREDZIARZOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz