ᴏɴᴇ - ᴛʜᴇ ᴄᴏʀᴇ ᴏғ ᴀ ᴄʀʏsᴛᴀʟ ʙᴜᴛᴛᴇʀғʟʏ

1K 75 28
                                    

Chłód Dragonspine dla wielu mógłby wydawać się czymś, co odbiera całą przyjemność z wędrowania po zaśnieżonych ścieżkach, usłanych białym i delikatnym puchem, wspinania się po zlodowaconych zboczach czy podziwiania zapierających dech w piersi wido...

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Chłód Dragonspine dla wielu mógłby wydawać się czymś, co odbiera całą przyjemność z wędrowania po zaśnieżonych ścieżkach, usłanych białym i delikatnym puchem, wspinania się po zlodowaconych zboczach czy podziwiania zapierających dech w piersi widokach z samego czubka góry. Całe to miejsce, jakby zamrożone w czasie, otula nie tyle tajemniczością, co nieodpartym poczuciem niezrozumiałej nostalgii. Aura tej zimowej krainy nosi ze sobą coś, czego nie da się opisać w słowach, nawet tych najbardziej ekstrawaganckich czy takich, które wyszły już z użycia. Powolność, swobodnie spadające z nieba wielokształtne płatki śniegu, lodowany wicher przemykający między dolinami – dla wielu wady, dla Albedo były najczystszym ze zbawień.

Ukochał tę górę, jej całokształt i uczucie, jakie towarzyszyło mu podczas jego różnorakich zajęć tu odbywanych. Nie wiedział, czemu ludzie unikali tego miejsca – o ironio – jak ognia, lecz był w stanie pojąć, iż zimowy klimat potrafił zniechęcić. Czasem i jemu te lodowate podmuchy działały na nerwy, gdy rozwiewały mu kartki z wynikami tak skrupulatnie robionych testów po całym obozie. Po paru takich razach nauczył się, by spinać je i położyć na nich coś ciężkiego, by w pewnym momencie nie odleciały w śnieg. Niemniej jednak nie potrafiłby przenieść się w inne miejsce, gdzieś, gdzie klimat byłby spokojniejszy czy temperatura nie szczypałaby tak wrednie skóry, a promienie słoneczne tylko zapraszałyby do odpoczynku w ich towarzystwie.

Albedo preferował ciszę, w każdym tego słowa znaczeniu. Poniekąd cieszył się, iż przebywał na górze owianej złą sławą, bowiem nikt się tu nie kręcił, oczywiście nie licząc osób z nim współpracujących czy ewentualnych, niezbyt przyjemnych gości. Poćwierkiwania ptaków były tu rzadkością, a jedynym dźwiękiem znanym mu na pamięć był ten felerny wiatr, huczący dla wielu nieznośnie.

Mógł tu pozostać skupiony, zanurzyć się we własnych badaniach i w pewnym sensie odciąć od reszty świata. Ukochał tę górę, bo w końcu mógł być sam na sam ze swoimi myślami. Lubił tę czynność. Przewertowywanie wspomnień czy roztrząsanie niuansów, niby błahych, ale dla niego niekonwencjonalnych stanowiło jego ulubioną rozrywkę. Większość spotkanych przez niego ludzi nie potrafiło pojąć, co jest ciekawego w tym, by myśleć nad wszystkim i niczym zarazem.

No właśnie.

Większość.

Była jedna osoba, która rozumiała specyficzne dziwactwo blondyna, choć bardziej po prostu nie zadawała na ten temat zbędnych pytań. Przyjęła do wiadomości, iż Albedo potrzebował dużo czasu dla siebie – a mówiąc dużo, to prawie cały dzień – i nie robił z tego najmniejszego problemu. Nie śmiałby nawet, bowiem Kreideprinza nad wyraz łatwo było spłoszyć, by podczas spotkania bądź już w ogóle nie odezwał się słowem i zupełnym zignorowaniem drugiej strony dał do zrozumienia, iż nie życzy sobie jej obecności koło siebie.

Morskimi, błyszczącymi w ogniu pochodni oczyma zerknął na rysunki przykryte jakimiś książkami nieznanego mu pochodzenia. Znając życie, Sucrose przytaszczyła je z samej biblioteki tylko po to, by zaraz zapomnieć, gdzie je zostawiła. Chłopak westchnął cierpiętniczo, odrywając się na chwilę od rdzenia kryształowej ważki, którą udało mu się złapać po drodze do swojego obozowiska. Zimną, suchą od chłodu dłonią wyciągnął wcześniej dostrzeżone szkice, a szczególną uwagę zwrócił na jeden z tych najdokładniej wykonanych.

Kapitan jazdy rycerzy Favonius pojawiał się na pracach o wiele częściej niż sam artysta by chciał. I nie chodziło o to, że źle się go rysowało – a wręcz przeciwnie, gdyż wdzięczna twarz młodego mężczyzny niezwykle łatwo dawała oddać się na papierze ze względu na jej regularne rysy czy niespotykaną urodę. Kreideprinz zauważył niestety, iż przy jego zajmującej osobie tracił swoją ostrą myśl i pełne skupienie. Gdy tylko na horyzoncie majaczyły granatowe, zadbane włosy, serce w piersi gubiło na sekundę rytm i nie miał pojęcia, czemu jego organizm zachowywał się w tak abstrakcyjny sposób. Ciepło, co towarzyszyło mu początku rozmowy po sam koniec, sprawiało, że opuszczał swą gardę i najgorsze było w tym wszystkim to, że nigdy nie poczuł iż było to złe. Niepoprawne. Nieprzystojące. A jego zmysły kompletnie płatały mu figle, gdy kapitan oplatał go szelmowsko w pasie i bezczelnie przysuwał do siebie, rzucając do niego słowa, co rozbudzały w Albedo coś, czego nie potrafił do końca nazwać. Ale powietrze, mimo że lodowate, nagle robiło się gorące, nie do wytrzymania.

Kiedy tylko usłyszał za sobą kroki dobrze znanego mu chodu, westchnął ponownie i odłożył szkic na którym granatowowłosy siedział na krześle z lampką wina. Nigdy nie wiedział, czy w takiej sytuacji powinien odwrócić się i przywitać, czy udać, że nie usłyszał zbliżającego się kapitana. Zazwyczaj padało na drugą opcję, by to ten bliski sercu Kreideprinza gość mógł nadać spotkaniu tempo i zarzucić tematem.

Tamten jednak miast przywitać się jak zwykle, bardziej lub mniej typowym zwróceniem uwagi na nieporządek w obozie, podszedł do blondyna i nachylił się mu nad uchem, omiatając je ciepłym oddechem.

– Dzień dobry – powiedział, po czym odgarnął chłopakowi jasne kosmyki włosów z twarzy. Albedo przeszedł dreszcz po plecach, gdy kapitan złożył na jego policzku delikatny pocałunek. – Jak samopoczucie?

Albedo tylko odpędził przybysza machnięciem jak natrętną muchę, na co granatowowłosy nie skrzywił się, tylko zaśmiał wesoło, jak to miał w zwyczaju.

– Czasami mógłbyś i ty pierwszy się odezwać, wiesz? – Udawanym markotnym tonem ściągnął na siebie zainteresowanie blondyna.

– Gadasz tyle, że moje wtrącanie się nie jest potrzebne – odrzekł mu sarkastycznie. – Jak już tu jesteś, masz może więcej tego? – Podniósł ze stołu rdzeń, by Kaeya miał możliwość mu się przyjrzeć. Poza tym, nie chciał odnosić się do przelotnego pocałunku, pozostawionego na jego policzku. Nie wiedziałby, jak ubrać to w słowa.

Kapitan obrzucił wzrokiem trzymany przez Albedo przedmiot, który błyszczał bladoniebieskim światłem. Na początku odniósł się do tego bez większego przejęcia. Alchemik często pytał go o jakieś specyfiki lub inne materiały, więc nie było to dla Kaeyi nic dziwnego lub niespotykanego. Jednak gdy tylko jego oczy powędrowały lekko w bok, a jego spojrzenie spotkało się z tym blondyna, uśmiechnął się szeroko. Nie odezwał się jednak przy tym ani słowem. Wolał studiować nienaturalnie bladą, choć piękną twarz Albedo od kawałka kryształu.

– Nie, przykro mi – odpowiedział po chwili, gdy tamten zgromił go niezadowolonym wzrokiem.

Albedo pokręcił jedynie głową.

– Muszę iść pozbierać ich parę-

– I chcesz, bym ci przy tym towarzyszył – wtrącił się granatowowłosy, gdy alchemik bez słowa złapał materiałową torbę i skierował się do wyjścia z obozowiska. Kapitan musiał podbiec, by zrównać z nim krok.

– Rób, co chcesz – mruknął blondyn. – Choć muszę przyznać, że dodatkowa rąk mi się przyda.

Nie powie mu przecież, że w pewnym sensie cieszy się z jego obecności.

– To świetnie, bo ja też chętnie spędzę z tobą trochę czasu. – Ucieszony Kaeya złączył ręce za plecami i w ciszy podążył za Albedo, który karcił się w myślach za to, co odczuwał względem tego ujmującego kapitana.

 – Ucieszony Kaeya złączył ręce za plecami i w ciszy podążył za Albedo, który karcił się w myślach za to, co odczuwał względem tego ujmującego kapitana

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
⟬✓⟭ Kreda i lód | KaebedoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz