1848
Drogi Panie Mickiewicz,
zdaję sobie sprawę, rzecz jasna, że może Pan odebrać ten list negatywnie, jakoby prowokację albo kolejną zaczepkę, ale czuję po prostu że powinienem coś takiego napisać. Nie kurtuazyjnie, nie na swoisty pokaz, tylko po prostu ode mnie. Czuję, że p̶o̶w̶i̶n̶i̶e̶n̶e̶ś̶ powinien Pan coś takiego odczytać. Chociażby dla samej sztuki.
Nie mam pojęcia jak inaczej ubrać to w słowa, mimo tego że właśnie to robiłem przez przynajmniej ostatnie dwa dziesięciolecia; szukałem określeń na to, na co ich nie było. Dawno się z Panem nie widziałem, od czasu tych przeklętych towiańczyków (mówię przeklętych, bo i założenia okazały się… cóż, nieciekawe, ale jednak dobrego też trochę uczynili, na przykład z panią Celiną). A żeby spotkać się gdzieś poza tym, na salonach na Pana wpaść niby przypadkowo, tego już nie uświadczyłem, ani jednej bitwy na improwizacje dawno żem nie stoczył. A one małe pojedynki były mi, uwierzy Pan na słowo, więcej drogie, niż to może się wydawać. Przy nich zawsze czułem się lepiej, jak wielki poeta. A teraz? Teraz nic już chyba nie ma dla mnie znaczenia, ni radości nie przynosi, b̶o̶ ̶r̶a̶d̶o̶ś̶ć̶ ̶m̶o̶j̶a̶ ̶c̶h̶y̶b̶a̶ ̶z̶ ̶P̶a̶n̶e̶m̶ ̶z̶n̶i̶k̶n̶ę̶ł̶a̶.̶ Wszystko, od kiedy już się z Panem nie widuję, bo wtedy przynajmniej jako artysta cel jakiekolwiek miałem. Rzec mogę jedynie że teraz smutno mi, Boże, nie tylko przez tęsknotę za ojczystą ziemią. Chociaż wtedy wszystko było takie proste… Na tej plugawej ziemii paryskiej łatwości za grosz, tak Panu powiem.
Martwię się chyba o Pana bardziej, niż winienem to robić przy takim typie relacji między nami i takiej częstotliwości kontaktów ostatnio. Nie chcę zabrzmieć nieuprzejmie nazbyt, ale marnieje Pan w oczach, zmarniał Pan już kilka dobrych lat temu, prawdopodobnie przez Pana małżonki chorobę. Naprawdę, przykro mi z tego powodu, i szczerą mam nadzieję, że faktycznie nadal jest lepiej, dzięki działaniom Towiańskiego. Nietaktownym teraz co najmniej wydaje mi się tamta wzmianka o niej przy okazji ostatniego listu, jaki do Pana pisałem, jeszcze przed narodzinami… Władysława? Musi mi Pan wybaczyć niepewność, ale zwyczajnie nie miałem zbytniej szansy nadgonić z Pańskim życiem prywatnym; to mogłoby być za wścibstwo uznane, albo, co gorsza, natarczywość jaką. A zmartwień chyba już Panu dosyć, nie widziałem sensu ich jakkolwiek dokładać. Powinien Pan udać się w podróż jaką zdrowotną, za młodu często się w takie wybierałem i zawsze mnie to znikomo chociaż kondycję poprawiało. Tak samo Pan Chopin. Myślę, że uzdrowisko jakie mogłoby Panu dobrze zrobić, może nawet odzyskałby Pan część tej buty radosnej, co i kiedyś Pan miał? Żywię nadzieję, że uda się Panu.
Widzę teraz pewną małą prawidłowość, jaka właśnie ma czelność zaistnieć, taka niewielka paralela z moich czynów niegdysiejszych jakoby kalką zdjęta. Piszę do Pana bezpośrednio mianowicie po raz pierwszy od lat bodaj dziesięciu, a i wtedy gorączka mnie trawiła paskudna i kaszel dokuczał. Nie wiem, czy nie uznać tego za jakąś złowróżbną symbolikę, żart z kolejnego bohatera na deskach teatru mundi, czy za znak, co mnie czeka niedługo, przy pisaniu kolejnej do Pana wiadomości. Gruźlica moja idzie chyba w parze z rozwojem sytuacji całej w mym życiu, atakując chyba częściej wtedy, kiedy za stosowne mógłbym uznać jakkolwiek się z Panem kontaktować. Wie Pan, że chciałem to robić o wiele więcej razy niż marne listy dwa na dziesięć lat? Nawet odliczając fakt, że już u towiańczyków próbowałem nieco taktowniej się zachować, mniej zawistnie, ale na niekorzyść moją zadziałała wtedy kolejna różnica poglądów między nami, którą jak na złość sobie uznałem za stosowne zaznaczyć. Może wtedy choróbsko postąpiłoby wolniej i dało mi czasu chociaż trochę więcej z̶ ̶T̶o̶b̶ą̶.̶. Albo dobiłoby szybciej, co pewnie też wiele spraw by ułatwiło, skoro na honorze moim przyspieszenie biegu spraw własną ręką stanowiłoby plamę nie do zmycia, jedną z najgorszych o jakich mogę myśleć. Chyba nie mogłem tego zrobić przez dwie osoby. Przed tym samomorderstwem powstrzymała mnie, paradoksalnie, batalia z Panem i wspomnienie o Ludwiku. Gdyby Ludwik tego nie zrobił, może też byłoby inaczej. Ale to nie czas na roztrząsanie. Ludwika nie ma. Mnie też już niedługo nie będzie.
Przepraszam za drobinki krwi nad tym akapitem, musiały mi się z chustki wymknąć, ale przysięgam że rzadko to robią. Grunt, że na tekst nie padły i musiałem tylko zwiększyć między częściami listu odstęp. Odstęp czasami bywa nawet dobry, jakkolwiek to zabrzmi, nie sądzi Pan? Zachowanie odstępu i kultury zachowałoby mnie pewno od tej całej sytuacji, ale nic to. Muszę wyraźnie zobaczyć, czym kończy się taka niepotrzebna języka ciętość teraz, kiedy wszystko traci dla mnie na znaczeniu i znika powoli większość ideałów, którymi mogłem się kierować. Blednie przynajmniej, nie dając mi spokoju, ale pozwalając na momentu odpłynąć gdzie indziej, nie myśląc o tym co mnie czeka, albo co czekało innych przeze mnie. Na przykład Zygmunt; zawsze powtarzał mi, że przecież skoro tak mi tęskno do kolejnych z Panem improwizacji, zawsze mogę wprost o nie poprosić, i to nawet bez wyzwania czy zaciętości jakiej. Chyba za rzadko go słuchałem. Za mało słuchałem kogokolwiek. Nie nadaję się chyba do relacji z innymi, zdrowymi zupełnie ludźmi. Są trudne dosyć, to fakt, ale bywają nawet miłe. Gdybym jeszcze potrafił takowe podtrzymać, ha! To dopiero mogłoby dawać radość i spokój ducha.
Nie myślę, że powinienem szczególnie martwić się o przyszłość, bo i niewiele mi jej zostało. Rok, góra dwa chyba jeszcze pożyję, bo i po co więcej się męczyć? Nie sądzę zresztą, żeby można było tego uniknąć w moim stanie obecnym. Ale równo z tym, nie zamierzam się tutaj w żadnym wypadku z Panem ckliwie żegnać, bo i czy to przystoi? Poza tym, nadal myślę, że może nam się uda spotkać na jakim salonie lub innym gruncie neutralnym, choćby ulicy paryskiej. Niech Pan nie liczy wtedy na to, że uda się Panu tak łatwo od małej improwizacji wywinąć, o, nie! Nie mógłbym sobie tego tak łatwo odpuścić, szczególnie że to już sporo czasu od ostatniej minęło, więc i wyzwanie dla mnie to będzie przednie. Drobna improwizacja, o tyle proszę. Życie moje sensu już większego nie ma, dogasa spokojnie, ale może zapłonęłoby odrobinę jaśniej po takim z Panem pojedynku. C̶h̶y̶b̶a̶ ̶b̶ę̶d̶ę̶ ̶t̶ę̶s̶k̶n̶i̶ł̶.̶ Majaczyć zaczynam chyba na dobre, bo zdaje mnie się, że Pańskie prychnięcie wyniosłe słyszę, chociaż w mieszkaniu poza mną i żywej duszy nie ma. Albo i ze mną łącznie.
Liczę na spotkanie
Juliusz Słowacki
CZYTASZ
𝐂𝐎𝐑𝐑𝐄𝐒𝐏𝐎𝐍𝐃𝐄𝐍𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐬𝐡𝐨𝐫𝐭 𝐧𝐨𝐯𝐞𝐥
Historical Fiction━ juliusz słowacki × adam mickiewicz ━ zakończone ━ dosyć angstowe