Święta od zawsze były dla mnie ciężkim tematem, w końcu jest to szczęśliwy czas spędzany w rodzinnym gronie.
Dla mnie niestety ten czas nie był szczęśliwy. Poza tym zazwyczaj ten przedświąteczny okres, gdzie ludzie zwykle biegają po sklepach w poszukiwaniu prezentów dla bliskich, dla mnie był czasem wiecznych kłótni, o jednej tematyce i zawsze tych samych argumentach:
"U kogo mam spędzić te święta?"
Dla matki było oczywiste u kogo mam spędzić święta - u niej. A dlaczego? - Bo tak! - to była jej standardowa odpowiedz, ale jako argument była bardzo silna.
Jeśli chodzi o ojca, to ten z kolei co roku narzekał, że nie chce spędzić tego czasu z nim.
Prawda jednak z mojej strony wyglądała inaczej.
Chciałam spędzić święta z ojcem, jednak tak było prościej, od lat się nie zmieniało i po prostu przeszło to w nawyk, wiedziałam gdzie jest moje miejsce, wiedziałam co robić, gdzie być w odpowiednim czasie. Po wigilii jechałam do ojca i spędzałam z nim sylwestra.
Gdybym teraz miała zmieniać coś, co przez ostatnie kilkanaście lat było nieodzowną częścią moich świąt, nie umiałabym się odnaleźć. Owszem chciałabym spróbować, ale nie wiem jakbym się z tym czuła, zwłaszcza teraz...
Święta były trudne, a w tym roku będę miała do pokonania jeszcze jedną przeszkodę - tęsknotę za Jamesem.
Spotkaliśmy się w ostatni weekend przed świętami i mieliśmy zobaczyć się dopiero szóstego stycznia.
Już dawno nie mieliśmy takiej przerwy i mimo, że minął dopiero pierwszy dzień świąt, czyli zaledwie tydzień, miałam ogromną ochotę wsiąść do autobusu i zajechać na wybrzeże.
Wiedziałam jednak, że pod jego domem mogłabym stać nawet i kilka dni, ponieważ i on spędzał ten czas z rodziną.
Za to miałam trochę czasu, by znaleźć odpowiedni dla niego prezent.
Umawialiśmy się co prawda, że nie będziemy sobie nic dawać. Zwłaszcza ja nie chciałam, by na mnie wydawał pieniądze, bo i tak już dość dla mnie zrobił. Te wszystkie kolacje, wyjazd do Yellowstone, kwiaty...
Po prostu chciałam mu zrobić niespodziankę.
Przechodząc obok jednego z mniejszych lombardów w Seattle, na wystawie zobaczyłam oprawiony plakat "Dwunastu gniewnych ludzi" z 1957 roku. James uwielbiał ten film, odkąd się poznaliśmy widzieliśmy go już z trzy razy. Dodatkowo plakat ten miał autograf samego Henriego Fonda.
***
- To autentyk, tak? - spytałam.
- Oczywiście, mam potwierdzające to papiery - stwierdził starszy mężczyzna. - Poczeka pani chwilkę?
- Dobrze.
Mężczyzna poszedł na zaplecze, ale przez uchylone drzwi widziałam, jak co chwilę zerkał w moją stronę, zapewne bał się, że coś ukradnę.
- Proszę - podał mi odpowiedni dokument. - Jest pani zainteresowana kupnem?
- Owszem. Po prostu zastanawiam się jeszcze czy to dobry prezent - wyznałam.
- Dla kogo ma być ten prezent? Jeśli mogę spytać oczywiście?
- Dla mojego chłopaka, uwielbia ten film i jest prawnikiem.
- W takim razie, wydaje mi się, że jest jak najbardziej odpowiedni - stwierdził uśmiechając się już nieco szczerzej.
"Mam nadzieje, że mu się spodoba."
CZYTASZ
Spotkanie
RomanceCzy ktoś uwierzyłby, że jedno przypadkowe spotkanie dwojga nieznajomych, będzie w stanie odmienić całkowicie ich życia? A jednak... Ivy jest uczennicą ostatniej klasy w jednej ze szkół niedaleko centrum Seattle. Początkiem roku, tuż po rozmowie o pr...