Po odejściu z tej podejrzanej wyspy Doknes skierował się dalej na południe. Nie do końca wiedział po co tam idzie, no bo skoro Dealereq nie żył, to nie było sensu też ratować kogokolwiek innego. Przy śmierci jego przyjaciela nawet Rambek tracił swoją wartość.
Poza tym, nie było opcji, że uda mu się samemu wszystko odkręcić. To Diler był tym, co zawsze miał jakiś plan. Tym, co wyciągał ich ze wszelkiego rodzaju tarapatów. I tym co miał rację, mówiąc, że ten totem nie wróży nic dobrego. Doknes musiał być jednak uparty i gdzie go to zaprowadziło?
Po kilku dniach, wszystkie czynności zaczął wykonywać automatycznie. Rano wyznaczał trasę na dany dzień, w południe robił sobie przerwę na jeden posiłek, a wieczorem rozkładał obozowisko. Potem czuwał większość nocy, więc zostawały mu dwie lub trzy godziny snu. Jednak nie za bardzo mu to przeszkadzało.
Można powiedzieć, że tym powściągliwym stylem życia, próbował karać się za to co się stało. No bo przecież to jego wina, że Herobrine przyszedł, to jego wina, że odebrał im dom i jego wina, że Dealereq umarł.
Parł więc na przód, nawet kiedy upał robił się nie do zniesienia lub głód i zmęczenie sprawiały, że jedyne o czym myślał, to przerwa.
Po całym miesiącu takich zmagań, dotarł do morza, które - z tego co pamietał - trzeba było przekroczyć. Przygotował więc w kilka dni łódź i nazbierał wody i żywności, żeby przetrwać tą przeprawę. Nie miał na to dużych nadziei. Spodziewał się, że z jego szczęściem, w połowie drogi dopadnie go sztorm i cała ta operacja pójdzie na dno.
W sumie nie byloby to takie złe.
Pierwszy tydzień na morzu był gorszy od wszystkiego, z czym miał doczynienia. Mięśnie ramion i pleców paliły go tak, że jeśli chociaż na minutę przestałby wiosłować, to by nie zaczął już z powrotem. Cała słodka woda, którą ze sobą zabrał, wyglądała jak najlepszy nektar, więc powstrzymywanie się od wypicia całego zapasu było katorgą. Do tego zaczęła mu odchodzić skóra z ramion.
Drugi tydzień był już lepszy. Ból był już stałym towarzyszem Doknesa, więc wiosłowabie nie sprawiało tak dużego problemu. Oparzenia również przestały mu dokuczać. Może był blisko dostania udaru?
Pod koniec drugiego miesiąca dotarł do wyspy. Tej wyspy. Był zbyt zmęczony i otępiały, żeby nawet myśleć o niebezpieczeństwach jakie tu zostawili. Kiedy jeszcze Gildia Podróżników była nieodłączną częścią ich życia. On i Dealereq. Diler...
Zapasy, które ze sobą przywiózł już dawno się skończyły. Powinien zacząc szukać nowych, żeby chociaż zaspokoić podstawowy głód i pragnienie. Jeśli dalej tak pójdzie, to nigdy nie podniesie się z tego parzącego piasku. Tylko wtopi się w niego. Na zawsze zostanie częścią wyspy. Skoro żadnego sztormu nie było, to może to?
Podniósł się dopiero w nocy i doczołgał do linii drzew. Trawa tam była mokra. Włożył w nią swoją twarz i ręce, próbując zaabsorbować wodę, która się tam znajdowała. Jego język był taki suchy.
Przypomniał sobie wtedy o jakimś jeziorku, które napewno było niedaleko. Czy nie żyły w nim krokodyle? Był jeden sposób, żeby się przekonać.
Chociaż bylo to niedaleko, dotarcie do wody zajęło Doknesowi niewiele ponad cztery godziny. Był zbyt wyczerpany. Nie myślał juz o tym co go tu czekało. Włożył więc głowę wody. Wziął jednego łyka i prawie się utopił, gdy dostał napadu kaszlu.
Przez następne kilka dni obudził się ze trzy lub cztery razy, żeby jedynie się napić. Odwodnienie dawało mu sie we znaki bardziej niż myślał. Czasami woda omiatała też jego plecy, co bolało niemiłosiernie, ale tylko przez chwilę.
CZYTASZ
Minecraft Herobrine: Facing Your Demons
FanfictionTeraz, kiedy widział jak krawędź dołu - do którego został wrzucony - znika z jego pola widzenia, zrozumiał. Nigdy nie spadał dla siebie. Jednak, kiedy jego żywot miał dobiec końca, nie wydawało się to takie złe. W końcu ratował swojego najlepszego p...