Rozdział 1

304 19 6
                                    

Ze snu wyrwał mnie wesoły śmiech Hope.
Niechętnie uniosłam powieki i ujrzałam roześmianą twarz mojego dziecka. Posadziłam ją sobie na kolanach i ucałowałam w czoło.
-Jak się spało kruszynko? - Cicho szepnęłam
-Dobrze mamusiu - niepewnie odpowiedziała córka.
Dobrze wiedziała o mojej chorobie i bała się ze mną rozmawiać. Czułam jej strach w każdym wypowiadanym słowie.
-Co chcesz na śniadanie? - zwróciłam wzrok w jej stronę.
-Hmm.. Naleśniki - podskoczyła i po chwili była już w kuchni.
Po wspólnym śniadaniu udałam się do pracy. Hope została z opiekunką. Bałam się wypuszczać jej z domu.
W pracy już na wstępie przywitała mnie kierowniczka ze sprawą podejrzanych morderstw naszym mieście.
-w końcu coś ciekawego! - Pomyślałam głośno a szefowa uśmiechnęła się serdecznie. Od razu wzięłam się do pracy.
Wróciłam do domu ok. Północy. Cicho weszłam do sypialni i ucałowałam córkę na dobranoc. Zrzuciłam z siebie ubrania i położyłam się do łóżka.
Nie mogłam spać. ciągle rozmyślałam o morderstwach. Wszystko zdawało mi się takie absurdalne, okrutne. Ofiary znajdowane przy torach a na nich - figurka Origami. Wszystkie ciała to zwłoki dzieci. Małych chłopców niegdyś mających rodzinę.
To nie dawało mi spokoju...

ŻyletkaWhere stories live. Discover now