„01. Rozmowa ze śmiercią - punkt widzenia Ygritte Raskolnikov"

10 0 0
                                    

PIERWSZY ROZDZIAŁ

**Droga śmiercio,

Myślisz, że przyjmujesz do siebie tylko zwykłą, nic nie znaczącą Donnę. To ja Ci powiem tak , przyjmujesz do siebie tylko zwykłą, nic nie znaczącą Ygritte Raskolnikov. Tak, dokładnie tak się nazywałam na początku tej historii.

Mój ród niegdyś zamieszkujący daleką mroźną Syberię od zawsze cechował się odwagą, brutalnością, zawziętością i lojalnością wobec rodziny. Czy załałam wszystkie te cechy? Wydaje mi się, że nie, chociaż co do ostatniego punktu można mieć wątpliwości.

No ale dobrze zacznijmy od początku. Wiem śmiercio, że masz jeszcze dużo trupów w kolejce do piekła, więc będę się streszczać.

Urodziłam się w Finlandii. Nie pytaj czemu nie w Rosji. Długa historia związana z wygnaniem mojej rodziny z Rosji parę pokoleń temu. No, ale mniejsza o to. Także piękny oto wieczór. Pierwszy dzień zimy. Dwudziesty pierwszy grudnia 2004. Rodzę się ja. Już pierwszego dnia mojego życia zabiłam pierwszą moją ofiarę. Niezły wynik prawda?**

**Przykro mi mamo. Smutne, że tak zakończyło się nasze pierwsze i ostatnie spotkanie. Byłaś moją matką i ciotką zarazem. Zabawne, prawda? Może niebawem się w piekle zobaczymy..

Dobrze śmiercio wybacz już znów mówię do ciebie. Dla twojej informacji wyjaśniam, iż moja matka zmarła gdy mnie rodziła. Nazwałam ją ciotką, ponieważ wywodziła się z rodu Rosierów. Czekaj, czy ona była spokrewniona z Grindelwaldem? Eh nie chce mi się już wnikać. Przyjmujesz do siebie wielu czarodziejów czystej krwi, więc zapewne zobaczyłaś, że nasze relacje rodzinne są zdrowo popierdolone. Ale żeby kazirodztwo było jedynym naszym grzechem.. Ale dobra wracam do gadki o sobie, bo moim zbędnym gadaniem zaraz zabiję śmierć. Panie i panowie przyznajcie mi tytuł tej co zabiła śmierć.

Wracjąc do właściwej historii. Dorastałam wśród durnych prymitywnych mugoli w małej wiosce na północy Finlandii. Powiem tak: zimno w ciul, że aż chce się iść do ciepłego piekiełka. Gdy byłam jeszcze małym gnojkiem zachorowałam. Na co? Grypa? Może coś w tym stylu. Było ze mną źle, więc mój kochany ojczulek, który był uzdrowicielem takim jak z koziej dupy trąbka postanowił mnie leczyć własnymi zaklęciami. Skutek? O dziwo wyzdrowiałam, ale jak zawsze musiało być jakieś "ale". W tym przypadku była to zmiana tęczówki w moim lewym oku. Nie wpłynęło to jakoś mocno źle na mój wzrok. I tak zawsze lepiej widziałam na prawe. Ale no co, głupi mugole bali się małej, czarnowłosej dziewczynki o przerażającym spojrzeniu. Nic dziwnego. Też bym się siebie bała. Fakt, że w ogóle moją wszyscy woleli unikać.**

**Moja babka nigdy nie ukrywała magii. Wręcz przeciwnie, ona się nią szczyciła. Była głupia. Nic dziwnego przecież wywodziła się z Rosierów. Durni mugole wierzący w prymitywne lokalne wierzenia uważali ją za wieszczkę.

Ona naciągała ich na pieniądze. Sprzedawała im różnego rodzaju eliksiry i wywary, które sama produkowała. Próbowała mnie uczuć ich przygotowywania, jednak te dziedziny magii nigdy mnie jakoś nie interesowały. Od parzenia ziółek zawsze wolałam praktyczniejsze zaklęcia. Im straszniejsze były ich skutki, tym bardziej mnie intrygowały. To wydaje mi się, że zawdzięczam ojcu. On od zawsze był szaleńcem, aczkolwiek dopiero niedawno to odkryłam. Zawsze uważałam go za tego co zawsze dobi słusznie. Niemal zawsze usprawiedliwiałam sobie jego czyny. Często nie było go w domu. Wyjeżdżał na długie miesiące. Babka mówiła mi, że to jego praca, że jest podróżnikiem i nie muszę się nim przejmować. Wydaje mi się, że zawsze liczyła na to, że jej syn nie wróci do domu, że zginie podczas tych swoich "podróży".

Nie oszukujmy się o powiedzmy to w prost nie owijając w bawełnę. Mój ojciec był mordercą. Czemu mówię "był"? Bo na całe szczęście umarł. Bardzo niedawno, może jeszcze wraz ze mną stoi w kolejce do piekła. Czy da się umrzeć po śmierci? Jeśli tak to wiem, że znów mnie zabije skuwysyn..**

**Eh mniejsza o niego. Zabijał na zlecenia różnych bogatych ludzi, lub dla przyjemności. Pieprzony sadystka, tak jak ja..

Pamiętam, że jak miałam może jakieś dziesięć lat jednen z miejscowych dzieciaków do mnie podszedł i spytał się czemu siedzę sama i nie bawię się z innymi dziećmi. Co mu odpowiedziałam?

- A po co mi te wasze durne zabawy skoro mam książki? - Warto dodać, że siedziałam wtedy na drzewie, a on też na nie wszedł i usiadł obok mnie na gałęzi. Co więc zrobiłam? Zrzuciłam go z tej gałęzi od tak. Niestety przeżył, ale załamał rękę. Był irytujący. Mogłam się bardziej postarać i złamać mu też drugą.**

**Zawsze wolałam książki od ludzi. Ludzie cały czas gadali o bzdurach. Ja wtedy czytałam o magii. Gdy inne bachory ganiały po lasach ja siedziałam zamknięta w chacie o uczyłam się prostych zaklęć.

Tak wyglądało moje dzieciństwo. Skończyło się ono kiedy poszłam do Durmstrangu. Tam raz na zawsze skończyłam z byciem niewinnym dzieckiem. Tam zaczął się mój koniec. Koniec mojego człowieczeństwa. Tam zaczęła się tragedia..**

Don SuzukiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz