𓆗
― Jesteś pewny, że to twój brat? ― mruknął Tony do Thora, ewidentnie znudzony ciągłymi wybrykami Laufeysona.
Był to już jego 7 atak w tym miesiącu. Za każdym razem, gdy znajdował się na przegranej pozycji, po prostu znikał, używając magii. Od kiedy w jego posiadaniu znalazł się Tesseract, jeden z sześciu kamieni nieskończoności, ubzdurał sobie, że ma władzę niedosiężoną dotąd przez nikogo.
― Jest adoptowany ― przypomniał Odinson, zarzucając głową tak, że jego długie blond włosy opadły za ramię. ― Porozmawiam z nim.
Kiedy już miał postawić krok do przodu, usłyszał donośny i poważny głos brata, który chciał, aby zebrani pokłonili się przed nim niczym przed królem i wybawcą. Tłum, zebrany za żółtymi taśmami, które zostały rozklejone naokoło Lokiego, cofnął się o krok. Niektóre kobiety wydały z siebie pisk przerażenia, kiedy bożek postawił krok do przodu.
Zirytowany nieposłusznością poddanych Laufeyson wypchał powietrzem policzki, myśląc. Po chwili wydało mu się, że wpadł na niesamowity pomysł, który mógł mu z łatwością przynieść mu zwycięstwo, pierwsze od wielu miesięcy.
Teleportował się pośród tłum, przybierając postać przypadkowego biegacza, który niespecjalnie przejął się zaistniałą sytuacją i dalej kontynuował ćwiczenia w słuchawkach na uszach. Swoim zniknięciem wprowadził członków Avengers w niemałe zakłopotanie oraz zawiedzenie, ponieważ ci, nadal, nawet po tylu próbach, wierzyli, że mężczyzna podda się i dobrowolnie odda w ich ręce. Jednak nim zdążyli się obejrzeć bądź wymienić zażaleniami między sobą, ten pojawił się z powrotem na środku ogrodzonego placu, tym razem z kilkuletnim dzieckiem na rękach.
Bohaterzy dopiero zrozumieli, że młody człowiek, trzymany za kołnierz przez Lokiego, to synek jednej w obserwatorek, która krzyknęła zmartwiona na widok swojego podopiecznego w rękach złoczyńcy. Pojęli również, że ma to być rodzaj szantażu emocjonalnego, ponieważ jego wolność miała być okupem za dziecię.
― Bracie, zostaw tego ludzkiego potomka w spokoju i idź czynić dobro ― krzyknął Thor, dzierżący w dłoni rękojeść swojego młota. Stark skwitował to jedynie przedrzeźniającym prychnięciem, kręcąc głową w niedowierzaniu.
W tym samym czasie z czerwonego autobusu wysiadła dziewczyna zapatrzona w ekran telefonu. Miała może z dziewiętnaście lat. Miodowe pasemka włosów opadały jej wolno na czoło, a żuchwa poruszała się cyklicznie wraz z przeżuwaną miętową gumą. Luźny biały top w logiem Rolling Stones'ów odkrył dolną partię jej brzucha, przepuszczając majowy wiatr. Robiąc balona z cukierka, schowała IPhona do tylnej kieszeni czarnych jeansów z wysokim stanem, po czym ruszyła szarym chodnikiem, miarowo stukając obcasem skórzanych sztybletów połyskujących w resztkach promieni słońca.
Podziwiała właśnie zachód najjaśniejszej gwiazdy, średnio patrząc przed siebie. Odpłynęła w ukryte zwoje wyobraźni, marząc jak miło będzie znowu usiąść w samotności na zamszowej kanapie w odcieniu butelkowej zieleni, z kieliszkiem w dłoni, wypełnionym przez jedno z tańszych win z osiedlowego marketu. W tle komedia romantyczna, która załamuje swoją tandetnością, a na ramionach miękki szary koc, ogrzewający równie dobrze co umięśnione ramie mężczyzny idealnego.
Westchnęła cicho, spuszczając melancholijne spojrzenie na zarysowane czubki butów. Pozwoliła sobie na tęsknotę do puszystych naleśników z syropem klonowym swojej babci, której opuszczenie świata zmusiło dziewczynę do wyjazdu. Vancouver zawsze kojarzyło jej się z ciepłym, domowym obiadem, który rodzice jej mamy serwowali jej co każdą niedzielę. Brakowało jej go teraz, gdy wyjechała za pracą do Nowego Jorku. Równie dobrze mogłaby pławić się teraz w gotówce na dachu domu w najdroższej dzielnicy w Ottawie, gdyby nie będący prawnikiem przyjaciel rodziny, który rzekomo był przy umierającej w ostatnich chwilach – bzdura.
CZYTASZ
HATEFUL » Loki Laufeyson
Fanfiction❝ - Wiesz, że się ciebie nie boję - zaśmiała się, chociaż brzmiało to przesadnie nerwowo. Porzuciła szarpanie się w objęciach Bożka, teraz jedynie próbowała odciągnąć jego wyrzeźbione ręce od szyi. - Nic mi nie zrobisz. [...] - Nie boję się ciebie...