🥀8🥀

38 5 4
                                    

Nie poszedłem już na te ławki nigdy więcej, spędzając przerwy na dachu stołówki, skąd rozciągał się widok na brudne, zepsute od środka miasto. Z zewnątrz nie wydawało się takie najgorsze, lecz od środka wiły się w nim parszywe larwy wyjadające ze środka wszelką słodycz. Nie znosiłem tej dziury tak cholernie, że z szerokim uśmiechem odliczałem dni, kiedy uwolnię się z tego betonowego więzienia wyrwany spomiędzy krat poprzez rozwijający się wewnątrz mnie cudowny ogród. W jakiś sposób ja także gniłem od środka od dawna, więc wydarzył się istny cud, skoro na tak lichej ziemi, zaczęło kiełkować to, czym Cię obdarzyłem. Nawet nie chciałem się tego pozbyć. To niemożliwe, korzenie oplotły ciasno moje szklane serce.

Kłębiaste chmury przypomniały mi, że Twoje włosy miały tendencje do kręcenia się, dlatego w czasie treningów lub po zawodach nosiłeś cienką opaskę, a gdy ją zdejmowałeś urocze loczki przyklejały się do Twojego gładkiego czoła, układając się w esy-floresy. Coraz częściej na samą myśl o Tobie moja klatka piersiowa zaciska się, uniemożliwiając mi nabranie, jak i wypuszczenie powietrza z dróg oddechowych. Potem, by poczuć to bardziej, by poczuć Cię bardziej, zaczynam wyobrażać sobie po kolei każdy szczegół Twojej postaci. Czasami udawało mi się wzniecić niemal prawdziwy pożar w mojej piersi, dusząc się samymi imaginacjami, które nie miały prawa bytu. Prawdopodobnie postradałem zmysły, lecz nigdy nie uważałem się za normalnego.

Moje płuca traciły sukcesywnie objętość każdego dnia. Poruszanie się pieszo sprawiało mi trudność, tak samo wbieganie po schodach czy gonienie autobusu. Kwitnąłem od wewnątrz, pielęgnując moje uczucie do Ciebie z największą starnnością, bym mógł w końcu rozkwitnąć przed światem w pełnej okazałości. Stałbym się najpiękniejszą szkaradą w tym groteskowym mieście.

Jednakże postanowiłeś zaleźć mi za skórę. Twoje spojrzenie paliło mnie jak żywy ognień, mimo że nie skrzyżowałem z Tobą wzroku. Nie zasługiwałem na to, byś za mną się uganiał. Nie taki miałem plan, nie tak chciałem to poprowadzić, nie tak pragnąłem przeżyć swoje najlepsze i ostatnie momenty. Powinieneś trzymać się ode mnie z daleka. Powinieneś być tajemniczym adresatem romantycznego listu, słoną łzą w oceanie, suchym krzykiem w nocy. Powinieneś robić wszystko tak jak wcześniej, kiedy Twoje oczy nie śledziły mnie czujnie i niepewnie.

No i co ja mam teraz zrobić? Jak mam Ci pomagać, gdy śledzisz każdy mój ruch? Jak mam być Twym aniołem stróżem, kiedy wiesz już, że żadna ze mnie niebiańska istota?

Hoseok, Hoseok, Hoseok.

Mącisz mi w głowie i plączesz dłonie, choć nie poskarżyłbym się, jeślibyś zrobił to drugie naprawdę. Może wtedy potrafiłbym trzymać ręce przy sobie, z dala od Ciebie.

Rozkwit Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz