8. Zaczynamy zabawę

205 9 3
                                    

 Na początku kolejnego dnia chodziłam jak robot. Nawet nie zastanawiałam się nad ruchami, które wykonywałam. To było takie automatyczne: podchodzisz do szafy, bierzesz ubrania, ubierasz się. Nie wiedziałam w którym momencie byłam już gotowa. 

 Oczywiście na razie przebrałam się w zwykłe ubrania, bo impreza miała być wieczorem, a jeżeli ktokolwiek myśli, że ubiorę się w sukienkę z własnej woli, to jest w błędzie. 

 Na szczęście macocha poszła na zakupy, a bliźniacy oglądali bajki w salonie, więc wszyscy dali mi spokój. A przepraszam, nie wszyscy. 

 - Cześć córciu - tata uśmiechnął się, wchodząc do kuchni z pustym kubkiem po kawie, podczas gdy ja wsypywałam płatki do miski. 

 - Cześć - mruknęłam nie patrząc na niego i odkładając pudełko do szafki.

 - Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że skoro masz plany dopiero na wieczór, to może chciałabyś spędzić z nami czas, hm? - spytał beztroskim tonem. 

 Ręka z pudełkiem płatków nagle zatrzymała się w połowie drogi do celu, a całe ciało znieruchomiało. O nie. To jest dokładnie to, czego chciałam uniknąć od początku. 

 - Nie, dzięki - odparłam szorstko. 

 - Ale Annabeth...

 - Muszę się pouczyć, potem coś poczytam, może pójdę na zewnątrz - powiedziałam wymijająco. Wszystko tylko nie to. Nawet ględzenie Piper o Jasonie wytrzymam.

 - Niech ci będzie - westchnął w końcu, a ja krzyknęłam tryumfalnie w głowie - Ale chciałbym, żebyśmy jutro gdzieś wyszli. Całą rodziną. 

 Momentalnie pobladłam. Co ja takiego zrobiłam, że los się na mnie uwziął?

 - Zobaczę - odparłam niechętnie i szybko wsypałam te nieszczęsne płatki do miski. Podgrzałam mleko i wreszcie usiadłam do stołu. 

 Zaczęłam rozmyślać o tym, co się dzisiaj stanie. Miałam mieszane uczucia; nadal nie wiedziałam, czy na pewno dobrym pomysłem jest tam iść. Ale tak w sumie już wszystko ustalone, więc nawet gdybym stwierdziła, że podjęłam złą decyzję, bym nie mogła się wycofać. 

 Wstawiłam pustą miskę do zmywarki i z powrotem weszłam na górę do swojego pokoju. Wszystkie lekcje odrobiłam już wczoraj, więc nie miałam co robić, ale sięgnęłam po książkę i usiadłam wygodnie na łóżku. To zawsze pomagało mi się zrelaksować. 

 Nie czułam upływu czasu. Wciągnęłam się w lekturę strasznie mocno. Nikt ani nic nie mogło mi przeszkodzić, bo wyłączałam się i nic nie słyszałam. 

 Po około pół godzinie rozdzwonił się telefon i prawie krzyknęłam ze złości. Spojrzałam na wyświetlacz, a kiedy przeczytałam imię dzwoniącej osoby, jeszcze bardziej się wkurzyłam. 

 - Czego ty znowu ode mnie chcesz? - warknęłam, na co po drugiej stronie telefonu usłyszałam śmiech Piper.

 - Może milej? - sarknęła.

 - Jakim cudem za każdym razem dzwonisz w momencie, kiedy czytam książkę? - spytałam, nieco się uspokajając. 

 - Taki dar od losu - chociaż nie widziałam jej twarzy, mogłam przysiąc że się uśmiecha i wzrusza ramionami - Dzwonię, żeby przekazać ci informacje od Rachel. Będą po nas o osiemnastej pod twoim domem, więc przychodzę do ciebie godzinę wcześniej.

 - Okey. Czy to tyle? - spytałam z nadzieją. 

 - Tak, możesz już wracać do swojej jedynej miłości - odparła znów z ironią, na co się tylko zaśmiałam i odłożyłam telefon na bok i znów otworzyłam książkę. Dobra, ten dzień na razie nie zapowiada się tak źle.

Jak w bajce ||ZAKOŃCZONE||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz