Rozdział 4

14 1 1
                                        

Mila

— Co ty na to, Collins? Zgadzasz się z zarzutem panny Smith? — spojrzałam w stronę chłopaka, wyczekując jego odpowiedzi. Spojrzał na mnie, kącik jego ust drgnął ku górze, kiedy zrównał się ze mną wzrokiem. — Collins — ponagliłam go.

— Nie zgadzam się — oblizał usta.

— Powiesz Nam dlaczego?

— Oczywiście, panno Jones — niemal zadrwił, prostując się. Przeczesał dłonią, idealnie ułożone włosy, lecz moją uwagę przykuły jego knykcie, które były zaczerwienione. Zmarszczyłam brwi, a kiedy to zobaczył, pospiesznie opuścił rękę. — Mówimy o morderstwie — zaczął mocnym tembrem, który rozszedł się po sali, na co poczułam lekki dreszcz. — Oprawca z zimną krwią, zamordował czteroletnie dziecko. Kara śmierci, o której wspomniała panna Smith, byłaby adekwatna, lecz za prosta. Dla tego mężczyzny byłoby to zbawienie, ponieważ to najszybsza i najprostsza opcja. Ktoś taki powinien zgnić w więzieniu, odpokutować i nigdy z niego i tak nie wyjść. Resocjalizacja, tak zepsutej osoby nie ma najmniejszego sensu, więc męczyłby się podczas odsiadki z samym sobą, co koniec końców, mogłoby doprowadzić do śmierci, lecz samobójczej.

— I to twoim zdaniem, byłoby w początku? — zaciekawiłam się.

— Bądźmy szczerzy, panno Jones — wywierał we mnie dziurę swoim wzrokiem. — Stawiając się na miejscu matki, tego dziecka, chciałaby pani, aby oprawca skończył piękną śmiercią po zastrzyku? — uniósł jedną brew. — Nie sądzi pani, że powinien męczyć się, ze świadomością, tego, co zrobił? Na pewno koledzy z celi, chętnie by mu w tym pomogli. Wszyscy wiemy, jakie jest podejście w więzieniu, jeżeli chodzi o dzieci. Nie ma litości, dla kogoś takiego.

— Co z resocjalizacją, o której wspomniałeś?

— Resocjalizacja działa na kogoś o niższym stopniu zagrożenia. Mężczyzna, taki jak ten — wskazał palcem obraz rzutnika, widniejący na tablicy. — Nie ma szans na resocjalizację. Jego umysł jest tak spaczony, że nic mu nie pomoże. Jeżeli ktoś z takim okrucieństwem, molestuje, maltretuje i zabija niewinnego czterolatka, nie zmieni się.

— Dobrze — odetchnęłam. — Zróbmy w takim razie głosowanie. Mamy przedstawione dwie wersję, panny Smith i pana Collinsa, kto jest za karą śmierci, o którą walczyłaby panna Smith? — rozejrzałam się po sali, wyłapując niespełna dziesięć rąk w górze. — Kto jest za dożywociem? — ponowiłam swój ruch, widząc niemal wszystkie dłonie studentów. Uśmiechnęłam się lekko i zerknęłam na Asę. Kiwnęłam głową, mówiąc: — Dobra robota, Collins.

Przerabialiśmy sprawy sprzed lat. Miałam wgląd w pełną historię zbrodni, lecz moi studenci nie. Dzięki temu, że wiedziałam jakie wyroki zostały nałożone przez sąd, mogłam bardzo szybko zweryfikować, kto rzeczywiście się do tego nadaję. Asa Collins spisał się świetnie. Właśnie taki wyrok został wydany, dla mordercy.

Po zakończeniu zajęć wszyscy zaczęli wychodzić z sali, więc przysiadłam na biurku, przyglądając się im. Nim jednak wysoki, dobrze zbudowany, wytatuowany i cholernie przystojny brunet zdążył wyjść, zatrzymałam go.

— Asa.

Odwrócił najpierw głowę, aby na mnie spojrzeć, później stanął, odwrócił się w moją stronę i lekkim, pewnym siebie krokiem, podszedł, stając naprzeciwko mnie z dłońmi skrytymi w kieszeniach spodni. Po tym, jak ostatnia osoba zamknęła za sobą drzwi, wyjęłam swoją dłoń w jego stronę.

— Ręka.

— Co? — zmarszczył brwi, patrząc na nią ze zdziwieniem.

— Ręka — powtórzyłam.

Too young |+18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz