1.Tylko po chuj?

87 12 19
                                    


Kościelne dzwony zabiły. Ludzie zaczęli wychodzić z kościoła. A ja? Ja stałam już przy zamkniętej trumnie. Ostatni raz spojrzałam na czarno-białe zdjęcie mojej najlepszej przyjaciółki. Nie powstrzymywałam łez. Pomimo tego, że gdy była pijana mówiła "za mną nie płacz".Nie mogłam, nie wyobrażałam sobie następnego dnia bez jej obecności. Żadnego sms'a , telefonu, snapa, oznaczenia na Facebook, wypadu do macka i na zakupy. O szkole to nawet nie myślę.
Nie wiem jak tam wrócę, kiedyś muszę prędzej czy później.

Patrzyłam na zdjęcie, spojrzałam na jej uśmiechniętą twarz, na jej oczy. Niewytrzymałam.  Przykucnęłam, rękoma zasłoniłam twarz. Wybuchnęłam płaczem, zaczęłam krztusić się własnymi łzami.

Myślałam, że zostałam już tylko sama. Ale wyczułam czyjąś obecność koło mnie. Przybliżyła się do trumny, również przykucnęła. Pomyślałam, że to pani An. Usłyszałam szelest wyciąganych chusteczek z kieszeni. Pani An przeciągnęła małą paczuszkę chusteczek w moją stronę. Chusteczki zatrzymały się przed moimi nogami. Wzięłam je do ręki, wyciągnęłam jedną.
- Dziękuje pani An.- ledwo zdołałam wydukać z siebie te słowa.
- Wiesz, ciocia raczej zużyła swoje chusteczki. - usłyszałam męski głos.
Spojrzałam w jego stronę. Ujrzałam tam Camerona. Brata ciotecznego Clary. Nie powiem, że nie. Urósł. Nawet bardzo, nie jest już tym samym niskim chłopczykiem w okularkach, sweterku i zestawu książek wraz z kalkulatorem.  Teraz jest wysokim brunetem, włosy w idealnym nieładzie. -Czy to pułapka?- Ubrany w szarą bluzę, kaptur na głowie. Do tego czarny płaszcz i czarne spodnie,vansy. Ciekawe, czy nadal jest taki wredny?

-Pamiętasz mnie?- spytał jakby teraz to było najważniejsze.
- Oczywiście- powiedziałam zadzierając nos. Od naszego pierwszego spotkania już nie przepadaliśmy za sobą, Clara zawsze coś mówiła w stylu" kto się czubi to się lubi". Ale co miała mówić? Byliśmy dziećmi. - Cameron. - dodałam po chwili.

Chłopaka nagle zainteresowały jego buty. Czyżby spodziewał się innej odpowiedzi? Czy po raz pierwszy nie ma co mi odpowiedzieć? Spojrzał na trumnę i wycofał się, a następnie obrzucił i wyszedł z kościoła.
Tchórz, albo nie chce robić potyczek po latach w kościele i to w takiej sytuacji.

Schowałam chusteczki do kieszeni. Strasznie jebały męskimi perfumami. Pomimo tego, że chusteczki same w sobie pachną. Do kościoła weszli mężczyźni, którzy będą nieść trumnę. Przeprosili mnie, a ja odstąpiłam. Wzięli trumnę i wynieśli z kościoła. Nigdy nieczułam takiej pustki. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że padło na nią, a to ona w tej sytuacji najbardziej by mnie wspierała.

~~~~~~
Minęły dwa dni. Jest środek nocy, a ja wybieram jedno z wielu ogłoszeń w pobliżu. Psycholog jest mi potrzebny, jest to bardziej jak pewne. Muszę z kimś o tym porozmawiać.

Z tego co mówią plotki-w postaci dziewczyn z klasy- Cameron przeprowadził się do naszego miasta i zamieszkał z rodzicami Clary. Prawdopodobnie chodzi do tej samej szkoły co ja i kiedyś Clara. Prawdopodobnie? Tak, niebyłam w niej od tamtej chwili. To jeszcze nie czas. Przynajmniej nie jestem gotowa.

Zapisałam na małej karteczce numer do specjalisty, który wydawał się mi odpowiedni. Wstałam od biurka i zeszłam na dół do kuchni. No tak, w lodowce jest :masło, jogurt, który stracił datę ważności jakieś dwa tygodnie temu, no i oczywiście niezawodnie światło.

Wzięłam pieniądze, płaszcz i słuchawki. Telefon miałam w tylnej kieszeni spodni. Ubrałam na nogi buty przejrzałam się w lustrze znajdujące się przy szafce na buty w holu. Wyglądałam jak zombie. To chyba dobre porównanie. Poprawiłam na nosie okulary, których nie zdjęłam wstając od laptopa i rękoma przeczesała włosy.

Noc była jak na koniec sierpnia ciepła. Na osiedlu było przyjemnie cicho. Jedyne co wydawało jakiekolwiek dźwięki to cykające chrząszcze lub inne małe owady. Do tego przyjemny mały wiatr.

Udałam się do osiedlowego spożywczego, który jest otwarty 24/7h. Minimalnie przyciszyłam muzykę i wzięłam koszyk na zakupy. Spodziewałam się jakiegoś pijaczynę targującym się o czystą. Ale byłam tylko ja i jakaś Karyna przy kasie.

Wzięłam kilka zupek chińskich, popcorn, chleb, coś na kanapki w postaci wędlin i sera, dwa pomidory, dwie porcje sushi i dwie duże wody truskawkowe.

Do sklepu wtargnęli, bo inaczej nazwać się nie da jakaś banda chłopaków. Chyba w moim wieku lub starsi. Gdy na nich przelotnie spojrzałam ich chichoty ucichły i zachowywali się 'normalnie'. Dopiero po czasie zorientowałam się, że wśród  nich jest jakże kto inny jak nie pan Cameron Martin! Bo kto inny? Nie chciałam z nim rozmawiać. Co ja mówię? Ja nie chciałam na niego spojrzeć! Chociaż i tak to ja jestem na wygranej pozycji po tym jak zostawił mnie bez słowa. Pomijając fakt, że wyglądam jak zombie, udałam się szybko do kasy. Zapłaciłam i wyszłam. Pod głosiłam muzykę i szlam z siatką zakupów do domu.

W połowie drogi telefon mi padł i szlam w przerażającej ciszy. Wcześniej wydawała się być bardziej mi przyjazna. Dodatkowo zorientowałam się, że za mną podąż grupka, którą miałam okazję już spotkać w sklepie. Migająca lampa przy ślepym zaułku nie pomagała, ani trochę. Jedno było pewne. Nic mi się niestanie dopóki oni są w pobliżu, No chyba, że oni coś mi zrobią, nie obronią.

Nagle coś z krzaków przy domu pani Davies zaczęło wychodzić. Zatrzymałam się, grupka za mną zaprzestała rozmawiać i zwolnili.
Okeej to wydawało się mi bardzo straszne. Ale jedyne co to to, że z krzaków wyszedł ten jebany rudy klakier Davies, który uwielbia znaczyć teren w moim ogródku i każde kwiaty żółkną. Nienawidzę tego kota. Gdyby nie ta obecność chłopaków za mną kopnęła bym tego sierściucha. Odetchnęłam głośno i ruszyłam dalej, tak samo jak banda za mną. Oni o czymś rozmawiali. A ja przypomniałam sobie, że miałam kupić składniki do naleśników. Ale nie wrócę się, pomimo kuszącej propozycji jaką jest sprzedania kopa temu kotu po drodze.

Grupka za mną po wioli się rozchodziła. W pewnym momencie za mną szedł tylko jeden z nich. Nie wiem kto. I tego trochę się obawiałam. Dotarłam pod dom wyjęłam klucz i odwróciłam się. Na chodniku pod lampą stał Cameron.
Tylko po chuj?
- Martin, chyba drogi do domu ci się pomyliły.- powiedziałam obojętnie.
- Nie, spokojnie. Chciałem tylko się upewnić czy bezpiecznie trafisz do domu.- powiedział z uśmiechem na twarzy. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.
- Mam się bać czy uważasz mnie za niedorozwiniętą, która nie trafi do domu?-spytałam podnosząc jedną brew.
- Nie, nie oczywiście, że nie. - powiedział przez śmiech. - Ale cieszę się, że mnie pamiętasz Lydia Brown.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

1020 słów❤️

 ~Lydia&Cameron~   _liptonek__Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz