Rozdział I

33 2 0
                                    

          Miasto pogrążone we mgle budziło się powoli do życia. Każdy, kto musiał ciężką pracą zarabiać na swoją rodzinę, wstawał i przygotowywał się, a to sklep trzeba było otworzyć, a to kozy wyprowadzić na pastwisko na obrzeżu, a to zrobić śniadanie dla całej rodziny, a to uprać ubrania swoich panów lub sprzątnąć podwórze ich posiadłości. Z początku ciche odgłosy wykonywania różnych czynności stawały się coraz głośniejsze i akompaniować im zaczęły rozmowy spotykających się sąsiadów, współpracowników, członków rodziny. Gdy zupełnie się rozjaśniło, mieszkańcy pracowali już pełną parą. Wtedy też zaczynali się budzić szlachcice i bogacze, a także ci żebracy, którym udało się zasnąć mimo zimna w czasie nocy. Pieniądze się przecież same nie wyżebrzą, prawda?

          Był jednak jeden człowiek pośród całej tej biedoty, cisnącej się razem w najbiedniejszych dzielnicach, który wydawał się zupełnie nie przejmować swoim otoczeniem. Siedział oparty plecami o obskurną i brudną ścianę, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt z pewnym wręcz namaszczeniem. Gdyby nie wytarte, zniszczone łachmany, które niedbale założył, można by uznać go za młodego boga. Miał ładne, łagodne rysy twarzy i długie włosy zaplecione w luźny warkocz. Zabrudzona cera nie zdradzała żadnych oznak starości, nie miał nawet zarostu, tylko jego dłonie wyglądały na mocno spracowane i pokryte były wieloma zadrapaniami. W pewnym momencie założył jakiś niesforny kosmyk za ucho i uśmiechnął się lekko, trochę kpiąco. Zauważyło to kilku jego „pobratymców", i skomentowało między sobą słowami, że oszalał. On oczywiście się tym nie przejmował - wstał i zamaszystym ruchem poszedł w kierunku zaludnionej ulicy. Poruszał się z gracją, a jego sylwetka wyrażała dumę i wyższość, co w połączeniu z jego ubiorem sprawiało, że wiele osób zwracało na niego uwagę. Niektórzy patrzyli na niego ze zdziwieniem, inni z obrzydzeniem.

Kiedy w obrębie jego wzroku ukazała się niewielka, stojąca trochę na uboczu drewniana świątynia, przystanął nagle i z pewnym nabożeństwem na twarzy, jakby był jakimś pielgrzymującym mnichem. Po chwili minął go prawdziwy mnich, na oko mający około piętnastu lat, i również przystanął.

— Dzisiaj pojawiłeś się wyjątkowo późno, seniorze Guo (過 od 過路人 - przechodzień, jeśli wierzyć tłumaczowi) — uśmiechnął się i wyciągnął w jego stronę tę nienadgryzioną z dwóch bułek, które trzymał w rękach. Tamten jednak pokręcił głową, więc młodzieniec kontynuował. — Już jest po porannych modlitwach. Shifu może nie być zadowolony...

W oczach starszego błysnęło rozbawienie.

— Więc jestem jego uczniem, tak samo jak ty? Nawet gdybym był, jestem starszy, więc czemu zwracasz mi uwagę? — jego słowa w żaden sposób nie brzmiały karcąco, jednak jego rozmówca zdążył się speszyć. Krótki odcinek drogi do świątyni przebiegł więc już w milczeniu.

W środku przywitały ich ciche słowa modlitwy, szeptane przez starszego mnicha o kościstej, surowej twarzy. Guo przyklęknął obok mężczyzny i ułożył dłonie podobnie jak tamten, nie wypowiadał jednak żadnych słów. Chłopiec, który go odprowadził, poszedł do bocznej salki, prawdopodobnie pełniącej rolę pokoju mieszkalnego. Dopiero wtedy stary mnich przerwał szeptanie inkantacji.

— Rozumiem, że nie wycofałeś się ze swojego postanowienia? — brzmiało to bardziej jak nagana, niż pytanie, więc starzec nie usłyszał odpowiedzi. — Dobrze, skoro tak uważasz, to możesz tu zostać. Tylko doprowadź się przynajmniej do porządku — po tych słowach wrócił do swojej modlitwy, dając młodemu mężczyźnie do zrozumienia, że rozmowa jest skończona. Guo posłusznie wstał, ukłonił się z wdzięcznością i wyszedł, by się umyć.

          Dobrze wiedział, gdzie znajduje się studnia, gdzie składane jest drewno lub kiedy ludzie przychodzą składać ofiary. Przez przynajmniej dwa miesiące obserwował to miejsce, zanim w końcu zdecydował się wejść do środka. Mnich, z którym rozmawiał, nazywał się Zhen WuYou (枕無憂 od chińskiego idiomu 高枕無憂 - przetrzepać poduszki i spać bez obaw, czyli być przygotowanym na wszelkie trudności. Tłumacz google mówi jeszcze, że 枕無憂 oznacza „święty spokój") i od razu zauważył nieznanego przybłędę. Z początku odebrał jego zachowanie jako nieumiejętne przygotowywanie się do okradzenia dwóch mnichów. Nie mieli co prawda wiele, ale wyglądali na takich, którym łatwo można cokolwiek zabrać - chudy jak patyk staruch, który nie ruszał się dalej niż kilometr od świątyni, i młodzieniec, jeszcze niewyrośnięty z wieku dziecięcego, który z beztroską i pewnym nierozgarnięciem chodził załatwiać sprawunki do miasta lub zbierać zioła w lesie. Zhen WuYou znał jednak wartość swoją i swojego ucznia, więc pozwolił biedakowi siedzieć i obserwować, jednocześnie udając, jakoby nic nie wiedział. Jedynym przedsięwzięciem, jakie podjął w sprawie ewentualnego rabunku, było intensywniejsze trenowanie NuLi (努力 - doskonały wysiłek, dążyć [do czegoś], mocno się starać), by obserwator się zniechęcił, widząc, że nie są słabi. Jednak pewnego dnia żebrak po prostu podszedł do ćwiczącego samodzielnie chłopca i wskazał kilka błędów, które tamten popełniał podczas wykonywania technik. Nie było to na pierwszy rzut oka widoczne dla zwykłego człowieka, a więc musiał być to jakiś kultywator. Tylko w jaki sposób znalazł się w takim stanie? WuYou nadal nie poznał odpowiedzi na to pytanie.

Guo zaczął wtedy pomagać w wykonywaniu przyziemnych obowiązków, nie chciał jednak za to jedzenia ani schronienia. Często też nadzorował trening NuLi i dawał mu wskazówki co do tego, jak ma poprawić te elementy w jego stylu walki, które wykonywał niepoprawnie lub niedokładnie. Przychodził codziennie rano i wysłuchiwał w ciszy ich modlitw, a potem robił to, co było do zrobienia, wszystko z taką samą dokładnością. Odchodził po zmroku i nikt nie wiedział, gdzie podziewał się przez noc. Pytany o imię nie odpowiadał lub mówił, że jest tylko przechodniem, więc zaczęli nazywać go Guo. Wydawało się, że tak będzie już zawsze, aż wczoraj mężczyzna wyraził chęć zostania mnichem. WuYou kazał mu się jeszcze zastanowić, bo był niemal pewien, że nie takie jest przeznaczenie tego człowieka. Guo pozostał jednak nieugięty.

          Po umyciu się wodą ze studni, poszedł z NuLi do miasta. Chłopak był bardzo zadowolony, że ma kompana, i nie przeszkadzały mu za bardzo dziwne spojrzenia rzucane w ich stronę. Miał kupić kilka rzeczy wyznaczonych mu przez jego shifu, w tym ubrania dla seniora Guo, od czego zaczął. Młody prawie-mnich wybrał sobie skromne, białe szaty, zdając sobie sprawę z tego, że niedługo i tak będzie nosił mnisi strój. Musiał tylko go sobie uszyć, tak jak kazał mu WuYou.

Gdy wrócili, okazało się, że do świątyni zawitał niespodziewany gość. Był to podróżny kultywator, który szukał schronienia na kilka dni - podobno w okolicy zaczął grasować duch, który zjadał ludzi. W istocie, mnichom obiło się to o duszy, jednak w mieście stacjonowała, mała co prawda, sekta, która miała się tym zająć. Skoro nie prosili starego Zhena o pomoc, to tym bardziej nie była potrzebna ta z zewnątrz. Mimo to mnich podjął gościa, skoro ten już przybył. Guo nie wydawał się jednak być z tego zadowolony i w pewnym momencie zapytał go na uboczu, czy powinni ufać komuś, kto nawet nie jest z tego miasta i równie dobrze mógł wynająć pokój gdzieś w mieście. Został w zamian tylko skarcony, i na tym rozmowa się skończyła. Poszedł więc się przebrać, żeby „nie razić gościa swoimi łachmanami", jak to określił mistrz Zhen. Zdjął swoje poprzednie „szaty", rozpuścił włosy i obmył się w zimnej wodzie ze studni. Gdy już się wysuszył i wdział nowy strój, doszedł do wniosku, że jego kołtuny są zbyt trudne do rozczesania, więc po prostu upiął je w najbardziej elegancki koczek, jaki był w stanie wykonać, i wrócił do głównej izby, gdzie NuLi skończył już nakrywać do ich prowizorycznego stołu, będącego właściwie niską szafką.

          Przybysz przedstawił się jako Hei ZuiShan (黑 - czarny i 最善 - najlepszy. Można też zapisać to jako 醉山 - pijana góra). Żadne z pozostałej trójki nie znało tego imienia, więc albo był to słaby, nic nieznaczący kultywator, albo jakiś samodzielnie wędrujący pustelnik. Albo nie podał prawdziwych informacji.

Kolacja upłynęła w ciszy, co jakiś czas przerywanej próbami nawiązania rozmowy ze strony ZuiShana, który wyraźnie nie był zadowolony takim stanem rzeczy i miał nadzieję na żywą konwersację. Odpowiadał mu jedynie NuLi, trochę z grzeczności, a trochę dlatego, że był ciekawy tego człowieka i nie chciał, by w końcu i on zamilkł. Guo jadł ryż w milczeniu, nie tykając żadnej z przygotowanych przez mnichów przystawek, a WuYou rzucał co jakiś czas ostrzegawcze spojrzenia w stronę młodego, na które tamten się peszył i przestawał mówić. Zaczął się również zastanawiać, czy jego przyszły podopieczny nie miał trochę racji w tym, by nie przyjmować nieznajomego. Świątynia nie miała wielu zasad, jednak te, które istniały, powinny były być respektowane, jak na przykład spożywanie posiłku w milczeniu. Na początku zwrócił uwagę na to w zawoalowany sposób, co jednak zostało zignorowane. Tym razem postanowił odpuścić.

ukradziono mi ciałoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz