Rozdział 2

110 17 9
                                    

Podziwiając piękny budynek, prawie zagapiłem się i nie skręciłem w stronę wjazdu na parking, jednak na szczęście w porę zdążyłem zareagować i przekręciłem kierownicę, co również uratowało mnie od zderzenia z samochodem który jechał z lewej strony.

Tak się przestraszyłem, że całe życie przeleciało mi przed oczami, a to wszystko przez ten cholerny stres, który nasilił się wraz z przekroczeniem progu zwalniającego znajdującego się tuż przy wjeździe na wyżej wspomniany parking. Powoli jechałem z zamiarem znalezienia miejsca w którym mógłbym zostawić swój samochód na najbliższe 8 godzin. Po 15 minutach szukania, usadowiłem pojazd między dwoma innymi samochodami, co zajęło mi prawie kolejne 10 minut, gdyż wszystkie inne miejsca parkingowe były już zastawione przez auta innych pracowników komendy a jedyne puste były strasznie wąskie i krótkie co z moim długim samochodem nie szło w parze i utrudniło to zajęcie pozycji.

Wyłączyłem nadal działający silnik, wyjąłem kluczyki ze stacyjki i dopiero teraz dotarło do mnie gdzie jestem i co robię, a stres który wcześniej gdzieś magicznie wyparował, nasilił się podwójnie. Zaczęły mi się trząść dłonie i chwycił mnie chwilowy paraliż do tego stopnia, że nie mogłem otworzyć drzwi, żeby wyjść na zewnątrz. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe i kręciło mi się w głowie, po czym pojawiły się mroczki przed oczami a w ich kącikach łzy.

Od zawsze miałem problemy ze stresem, szczególnie w szkole, jednak nigdy nie było tak źle. Miałem wrażenie, że zaraz się uduszę przez atak paniki, który pojawił się nawet nie wiem kiedy. Z trudem łapałem powietrze i przez myśl przeszło mi nawet to, że umrę we własnym samochodzie, naprawdę trzeba być szczęściarzem, żeby umrzeć bez wypadku w samochodzie. Nagle zadzwonił mój telefon i drżącymi rękami odebrałem połączenie przychodzące. Dzwoniła mama, żeby dodać mi otuchy. W momencie wszystkie objawy się uspokoiły. Okazało się, że to moje całe „umieranie" trwało zaledwie 5 minut, jednak dla mnie ciągnęło się w nieskończoność. Rozmawiałem z mamą dosłownie pół minuty, po czym wysiadłem z samochodu, gdyż jeszcze chwila a bym się spóźnił.

Przekroczyłem próg budynku stanowiącego siedzibę państwowych stróżów prawa, których było tam dosyć sporo, jednak nie wszyscy byli odziani w czarne lub granatowe mundury a powodem tego była godzina rozpoczęcia pracy, więc większość jeszcze nie zdążyła się przebrać.

Podszedłem do lady, za którą siedziała młoda kobieta na oko 25 letnia w granatowym mundurze. Miała ciemnobrązowe włosy do ramion, bladą cerę i lekkie rumieńce na policzkach, mały nos, wąskie, różowe usta i oczy w kolorze ciemnej zieleni, a nad nimi cienkie, brązowe brwi. Miała na sobie lekki makijaż i wyglądał on calkiem subtelnie, co było dopełnieniem jej wyglądu.
-Dzień dobry-przywitałem się, na co kobieta obrzuciła mnie przyjaznym wzrokiem i odpowiedziała.
-Dzień dobry, przyszedł pan coś zgłosić?-spytała kobieta z troską w głosie.
-Nie, ja jestem tutaj w innym celu, mianowicie miałem od dzisiaj rozpocząć staż.-odpowiedziałem zaintrygowanej, niewiele starszej dziewczynie, która od razu po usłyszeniu wypowiedzi zaczęła grzebać w jakiś papierach wyciągniętych wcześniej z szuflady za biurkiem.
-Pan Wydra tak? Proszę się udać na salę odpraw. Jest ona na górze, gdy wyjdzie pan schodami proszę skręcić w prawo i pierwsze drzwi po tej samej stronie.
-dziękuje bardzo!- odpowiedziałem miło, po czym niemal, że wbiegłem na schody bo zostały mi dwie minuty.

Znalazłem się na skrzyżowaniu korytarzy, jeden w lewo, jeden w prawo i jeden prosto. Skręciłem w ten po prawej stronie, i otworzyłem drzwi pierwsze z brzegu. Na szczęście dobrze trafiłem oraz odprawa się jeszcze nie zaczęła. Zająłem miejsce na jednym z krzeseł przed ogromną mapą miasta i czekałem na rozpoczęcie pogadanki. 3 minuty później przyszedł Komendant, który jak się później dowiedziałem nosił imię Aleksander Polański.

Gdy starsi funkcjonariusze spostrzegli, że zjawił się ich przełożony, wstali i przywitali się z nim. Ja zrobiłem to samo, po czym wszyscy opadli na swoje miejsca i rozpoczęliśmy słuchać o zadaniach jakie poszczególne zespoły miały zrobić oraz gdzie mają się udać. Po skończonej konsultacji skierowałem się w strone wyjścia, z zamiarem opuszczenia pokoju jednak przeszkodził mi w tym starszy mężczyzna.

-Panie Wydra, proszę chwile zaczekać.-odchrząknął komendant

Zatrzymałem się i odwróciłem w jego stronę. Przywódca siedział za biurkiem znajdującym się obok wielkiej mapy miasta i bawił się palcami. Wstał i podszedł do mnie a nastepnie powiedział, że mam iść do jego biura i tam zaczekać, gdyż on idzie jeszcze coś załatwić po drodze.

Razem opuściliśmy salę i skierowaliśmy się w przeciwne strony. Ja skręciłem w lewo i poszedłem dalej korytarzem prosto, idąc za strzałkami wskazującym drogę do celu mojego krótkiego spaceru, natomiast Pan Aleksander zszedł schodami na dół. Po mniej niż minucie stałem pod drzwiami pokoju i wpatrywałem się w nie. Szczerze mówiąc od dziecka chciałem pracować w policji i właśnie zorientowałem się, że po części już swoje marzenie spełniłem. Napis „Komendant główny Policji" widniejący na metalowej blaszce, zawieszonej na drzwiach, prawie świecił odbijając światło lamp zapalonych na korytarzu. Stałem tak i patrzyłem na niego z podziwem i pragnieniem zdobycia tej posady, jednak nie oszukujmy się, do tego potrzebne są znajomosci. Rzadko kiedy zdążają się osoby które awansują tak wysoko bez kontaktów w tym zawodzie jednak nie jest to niemożliwe i ja zamierzam kiedyś w przyszłości tego dokonać.

Moje śnienie na jawie przerwał Polański, który położył rękę na moim ramieniu przez co szczerze mówiąc lekko się przestraszyłem.

-chciałbyś chłopcze być kiedyś komendantem tak?-zapytał z uśmiechem który niby był miły jednak budził we mnie niepokój.
-T-tak-odpowiedziałem jednak nie mam pojęcia dlaczego się zająknąłem. Hubert ogarnij się! Nie możesz się stresować to twój szef od dzisiaj, musisz postarać się mieć przyjazne stosunki.
-zatem dąż do tego, może podołasz i spełnisz marzenie-teraz powiedział to bardziej miłym głosem jakby zauważył, że stresuje się w jego obecności- Może wejdziemy co? Nie będziemy tu tak stać.
-Dobrze- odpowiedziałem krótko

Weszliśmy do gabinetu i Polański zajął miejsce za biurkiem a ja na przeciwko jego. Zacząłem się rozglądać po ścianie znajdującej się po mojej prawej stronie, na której wisiały przeróżne dyplomy i certyfikaty pana Aleksandra za, zapewne, zasługi dla kraju lub stolicy. Ramek z wyróżnieniami było całkiem sporo jednak oprócz nich były inne rzeczy na ścianie takie jak np, kalendarz ze zdjęciami, jak się domyślam, członków komendy czy tablica korkowa z różnymi wycinkami z gazet.

-Panie Hubercie Wydro czy mnie pan słucha?-spytał oschle poirytowany i lekko wkurzony mężczyzna.
-Przepraszam Pana, zamyśliłem się.-Boze Wydra ogarnij się, przecież nie chcesz zepsuć sobie opinii w pierwszy dzień prawda?
-Dobrze, a więc będę z panem szczery. Nie dopuszczę Pana do niczego innego niż do pracy z aktami i dokumentami bo Pan sobie nie poradzi. Nie wiem jakim cudem zdał pan egzamin wstępny ale musiał mieć Pan ogromne szczęście. Może i chciałbyś być policjantem jednak spójrz na siebie, nie nadajesz się.-swoją wypowiedź komendant podsumował jedynie wrednym uśmieszkiem posłanym w moją stronę.-A i jeszcze jedno zaraz przyjdzie Emilia i cię oprowadzi po komendzie, a później pokaże ci twoje biuro, w którym będziesz narazie „pracował", miłego dnia- wstał z krzesła i odszedł od biurka a następne opuścił pomieszczenie.
-co to miało być do cholery, czemu się niby nie nadaje?!-krzyknąłem w myślach.

Byłem zły, smutny ale jednak zdeterminowany do tego żeby pokazać Aleksandrowi, że się myli, nie ma opcji, że dam sobą pomiatać. Może i jestem tylko na stażu jednak naprawdę mam dużą wiedzę o kryminologi i kryminalistyce oraz o prawie, przygotowywałem się do pracy w tym zawodzie prawie całe życie, i nie odpuszczę. Nie chce zawieść samego siebie ale tez rodziców, Dam radę.

•𝗢𝘂𝘁𝘀𝗶𝗱𝗲 𝗼𝗳 𝘁𝗿𝘂𝘁𝗵•|dxd|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz