#2

837 73 4
                                    


Erwin po spotkaniu z Gregorym wrócił do siedziby zakonu. Nie rozumiał postępowania Monte. Od samego początku dogryzali sobie, potem przerodziło to się w pewnego rodzaju współpracę. Oboje czerpali korzyści z tej relacji. Okay, może i Pastor korzystał na tym bardziej, ale przecież Gregory nie mógł narzekać. Przynajmniej tak myślał siwowłosy. W gabinecie siedział Dia i spojrzał na wchodzącego mężczyznę.

- Załatwiłeś? - spytał, co zmieszało Knucklesa. Dopiero po chwili dotarło do niego, że mówił, że ma coś do zrobienia.

- Tak, tak.. Co z Kui'em? - usiadł przy biurko i zdjął swoje okulary, przecierając potem oczy.

- Mamy plan kasyna. San do jutra ma załatwić wiertarkę. Wszystko powoli jest dopinane - uśmiechnął się cwanie. Humor Pastora niemal od razu się zmienił. Odpalił się tryb zatracenia.

- No i zajebiście Dia, robimy to. - zaśmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem. Od kilku dni szukali wejść do kasyna, potem wszystkich potrzebnych rzeczy. Teraz próbę napadu mają na wyciągnięcie ręki. 

- Tylko jest jeden problem.

- Hm? Jaki? - Pastor zerknął w kierunku członka ekipy.

- Nie wiemy jak zareaguje policja, znaczy wiemy. Z pewnością użyją cięższej broni, może nawet skorzystają z jakiejś grupy operacyjnej.. Ale nie wiemy jak i kiedy zostaną powiadomieni. 

- Tym się nie przejmuj, te sprawy biorę na siebie - powiedział. Skoro Montanha chce zakończyć ich współpracę, to da mu ultimatum. Pomoże mu przy kasynie, a potem całkowicie się od niego odetnie. 

- Mam się martwić? - spojrzał podejrzliwie Dia. Co jak co, ale to on z Sanem zwykle martwili się o swojego przyjaciela. 

- A jak myślisz? - uniósł brwi i sięgnął po kluczyki. - Dam znać później - puścił mu oczko i wyszedł. Kasyno. Kiedy to zrobią, będą pieprzonymi legendami. Nikt i nic go nie powstrzyma w osiągnięciu tego.

Emocje na komendzie był wręcz grobowe. Od poprzedniego dnia Gregory wręcz unikał spotkań z innymi funkcjonariuszami. Decyzja o wydaleniu go z jednostki wisiała nad nim, niczym gilotyna. Czuł się okropnie. To właśnie dlatego chciał się odciąć od Erwina, żeby nie musiał dokonywać takich decyzji. Teraz było już na to za późno. Sięgnął po długopis i zaczął obracać nim w palcach. Miał wydać Erwina. Samo myślenie o tym sprawiało, że czuł się słabo. Pewnie, Knuckles był częstym gościem w tutejszym więzieniu, ale były to zwykłe wyroki. Jedne dłuższe, inne krótsze. Po tym jak Montanha przyzna się do wszystkich rozmów, to na zwykłej odsiadce się nie skończy. Powszechnie było wiadome, że za napadami na banki stoi głównie Pastor, ale nie było na to dowodów. Zeznań szefa LSPD nic już jednak nie podważy. Nie chciał tego robić Erwinowi, ale nie chciał też tracić pracy. Odrzucił długopis, który sturlał się po chwili z biurka, a potem sięgnął po telefon. W tym samym momencie ekran rozświetlił się, a na samym środku zobaczył imię siwowłosego. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc. To mogła być jego jedna z ostatnich rozmów. Przeciągnął kciukiem w prawo i przyłożył urządzenie do ucha.

- Gregory Montanha, słucham - powiedział oficjalnym tonem.

- Erwin Knuckles, mówię. Co ty taki dziwny jesteś znowu? A właściwie to nieważne, mam sprawę. Można powiedzieć, że takie ostatnie zadanie dla ciebie.

- Mówiłem, że mieliśmy to..

- Skończyć? Pamiętam, skończymy po tym jak coś dla mnie zrobisz. 20 na dachu. Wiesz gdzie - powiedział i rozłączył się.

Montanha odłożył telefon i schował twarz w dłoniach. Spotkanie z nim. Normalnie by się cieszył, ale w tym wypadku wcale tak nie było. Przez resztę dnia starał zachowywać się normalnie. Nie wyjeżdżał na patrol, chcąc uniknąć śledzenie każdego jego kroku i dopieprzania się o to jak wykonuje swoją pracę. Zamiast tego porządkował dokumenty, którymi i tak musiał się kiedyś zająć. Równo o 19:30 zakończył służbę. Odłożył cały sprzęt i przebrał się w ubrania cywilne. Zostawił sobie tylko broń, z którą nie mógł i nie umiał się rozstać. Wychodził z komendy dość powoli, chciał mieć wszystko pod kontrolą. Wsiadając do prywatnego samochodu zauważył dwóch funkcjonariuszy, którzy szli za nim. Westchnął cicho i zajął miejsce za kierownicą. Jakoś będzie musiał ich zgubić. Ruszył w stronę centrum, gdzie było więcej uliczek. Patrol będzie wreszcie musiał się zatrzymać na jakichś światłach za nim. Kiedy w lusterku widział zatrzymującą się Victorię skręcił nagle w prawą uliczkę. Sprawnymi manewrami objechał ta cześć okolicy i wjechał na parking podziemny niedaleko miejsca spotkania z Erwinem. Wychodząc poprawił swój czarny golf, upewniając się, ze broń jest zabezpieczona i ruszył w stronę wyjścia, droga zajęła mu kilkanaście minut, a jednak i tak był przed czasem. Usiadł na brzegu dachu i wpatrywał się nocny krajobraz miejski.

Erwin nigdy nie był punktualny. No chyba, że chodziło o napad. Wtedy wszystko szło zgodnie z wcześniej ustalonym planem. Zaparkował swoje Lamborghini tuż za budynkiem i naciągnął na głowę czarny kaptur bluzy. Wbiegł po schodach na górę, a potem skorzystał z drabiny. Uśmiechnął się widząc, że jego kontakt już tam jest. Montanha słysząc kroki odwrócił głowę w stronę Pastora, automatycznie kładąc dłoń w miejscu gdzie znajdowała sie jego broń. Teraz musiał być szczególnie uważny.

- Masz ochotę na małą strzelaninę Grzesiu? Nie martw się, niedługo będziesz mógł się trochę pobawić - powiedział siadając obok policjanta i zsunął kaptur. Gregory wpatrywał się chwile w profil mężczyzny. Był ubrany w zwykłą bluzę i joggersy, a i tak wyglądał niesamowicie dobrze.

Kiedy ich wzrok się spotkał, Monte lekko chrząknął.

- Nie mamy dużo czasu Erwin

- Oh, nie masz czasu dla swojego ulubionego Pastora?

- W zasadzie jesteś jedynym jakiego znam, wiec nie wiem czy można nazwać cię ulubio-

- Zrozumiałem. Dobra, przejdźmy do ważniejszych rzeczy. Kasyno. Mówi ci to coś?

- Kasyno.. Hazard, pieniądze.. Nie mów, że... - spojrzał uważnie na siwowłosego - Nie, nie - pokręcił głową. - Nie napadniesz na kasyno.

- Czemu nie ? Nie widzę w tym żadnego problemu. Oboje dobrze wiemy, ze te banki zaczynają robić się nudne, Capela już osiwiał negocjując z porywaczami. Przyda się coś z małym dreszczykiem emocji, nie uważasz? - uniósł brwi.

- Po co mi o tym w ogóle mówisz?

- Właśnie po to, bo potrzebuje ostatniej przysługi. Powiedzmy, że przydałby mi się ktoś z zewnątrz, a ty jesteś do tego idealny. 

- Nie, nie mogę Erwin. Mówiłem wczoraj, ze musimy skończyć z tym wszystkim.

- Skończymy. To ostatnia akcja. No chyba, że chcesz dalej się ze mną użerać. Swoją droga wciąż nie wiem jaki masz problem ze mną.

Gregory patrzył na Pastora. Kasyno. On chyba postradał zmysły. To nie był zwykły bank na rogu ulicy, to było.. cholera, coś większego. Już widział oczami wyobraźni grupę SWOT z bronią ciężką. Bronią, która celują w stronę Erwina. Do tego obecna sytuacja. Montanha będzie pierwszy pociągnięty do zeznań w tej sprawie, będzie zmuszony mówić pod przysięgą, a potem nie będzie mógł dłużej ukrywać prawdy o Knucklesie. Co on w ogóle myśli, będzie musiał wydać Erwina. Nie będzie miał innego wyjścia.

- Halo? Zakochałeś się czy co? Skup się Montanha - mruknął zirytowany.

- Nie, cholera Erwin. Kasyno, naprawdę? 

- Czyli dotarła do ciebie ta informacja, cudownie. To teraz tak. Musisz opóźnić działanie policji. Jestem szefem wiec weź dłużej rozdysponowuj jednostkami czy coś, ty już wiesz co robić. Obije nie chcemy niepotrzebnych ofiar nie? - uniósł brwi i uśmiechnął się.

- To się nie uda, mówiłem ci. - ścisnął mocno podstawę nosa. Jeśli pomoże Erwinowi, to wyleci z policji, ba.. W pakiecie dostanie wyrok. - Nie będę ci dłużej pomagał. Jest gnój. Mam na karku zawieszenie, a po wczoraj..

- Co po wczoraj?

Knuckles patrzył wyczekująco na niego. Nie rozumiał tej sytuacji.

- Mów Montanha, zanim naprawdę mnie zdenerwujesz

- Wczoraj nie byliśmy sami, kurwa. 




Sacrifice | Montanha x ErwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz