•Rozdział 7• Carterowie

26 2 0
                                    

Odjechali, a ja stałam jak wryta układając sobie w głowie co właśnie się wydarzyło. Uszczypnęłam się z nadzieją, że to tylko sen i obudzę się w swoim łóżku, jednak tak nie było. Jesteśmy na celowniku Carterów i to nie są żadne żarty tylko bolesna prawda. Wracając do domu cały czas czułam jakby ktoś dalej mnie obserwował, a każdy przejeżdżający samochód wywoływał u mnie dreszcze. Drżącymi dłońmi wpisałam kod do bramki i weszłam na teren posiadłości. W kuchni paliło się światło, więc nie ominie mnie rozmowa. Jakie by moje relacje z rodzicami nie były to muszę im to powiedzieć, w końcu jesteśmy w niebezpieczeństwie. Zdejmując buty w holu od razu spotkałam się z morderczym wzrokiem matki, wyprostowałam się, a do moich oczu zaczęły napływać łzy.

-Carterowie.- oznajmiłam łamiącym się głosem.  Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa więcej, cała się trzęsłam.

-Co Carterowie?- zapytała, w jej głosie dało się wyczuć nutkę zaniepokojenia i lekkiego strachu.

-Jesteśmy na ich celowniku...- wtedy już nawet nie powstrzymywałam łez, spływały mi one powoli po policzkach.

-Allison, skąd ty to wiesz?- głos matki był nie do poznania, słychać było w nim strach połączony z troską? To niemożliwe, moja rodzicielka nigdy nie troszczyła się o mnie, nawet w takiej sytuacji nie mogło być inaczej, a jednak.

-Wracając ze szkoły... jechali za mną. Potem się przy mnie zatrzymali. Zaczęli mówić, żebyście pilnowali swoich pieniędzy żeby przypadkiem wam coś nie zniknęło... - wtedy Eveline zrobiła coś czego nigdy się po niej nie spodziewałam, podeszła do mnie i niezbyt pewnie mnie przytuliła. Wtuliłam się w jej ramiona i to był jedyny moment od wielu lat kiedy poczułam czym jest prawdziwa matczyna miłość.

-Co się dzieje?- usłyszałam głos ojca, który właśnie wyszedł ze swojego gabinetu. Na jego twarzy rysował się lekki szok gdy zobaczył jak matka mnie przytula.

-Carterowie wrócili i tym razem to nas chcą zniszczyć. Wszystko powiedzieli Allison.- oznajmiła matka gładząc mi głowę, Bruce był w jeszcze większym szoku niż przed chwilą.

-Eveline, musimy iść do gabinetu porozmawiać o tym wszystkim. Czy mówili ci coś konkretnego córko?- zapytał oschłym tonem. Powiedziałam mu wszystko co przekazał mi Paul.

-Musimy na ten temat porozmawiać z matką i zobaczymy co będziemy robić dalej. Dzisiaj nie wychodź już z domu, wolałbym, żebyś była bezpieczna w swoim pokoju. - to chyba były jedyne tak przepełnione troską słowa jakie usłyszałam od mojego ojca od samego początku mojego żywota.

Już od prawie pół godziny leżałam na łóżku i wgapiałam się w sufit. Powoli dochodziły do mnie wydarzenia, które odbyły się w ciągu ostatnich godzin. Zaczęłam łączyć wszystko w całość, te SMS-y jak i kamienie musiały być ich sprawką. Jednak co do tego drugiego nie jestem wcale taka pewna. Może i Carterowie lubili bawić się ze swoimi ofiarami, ale nigdy nie mieli aż tak dziecinnych zagrywek. Jedynie ten jeden element nie pasował mi do całej układanki, ta jedna rzecz nie daje mi teraz spokoju i staram się w jakiś sposób, choćby na siłę, wypełnić te jedno puste pole nie do końca pasującą częścią.

Z przemyśleń wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi, w których stanął mój brat. Podniosłam się szybko do pozycji siedzącej. Szatyn usiadł na łóżku przez co mebel lekko zaskrzypiał, spojrzał na mnie. Po jego minie wywnioskowałam, że już wie o wszystkim.

-Czyli ludzie nie kłamali, a to że Carterowie wrócili nie jest zwykłą plotką.- na jego słowa pokręciłam głową. Dziwnie było patrzeć na mojego brata pogrążonego w smutku.

-Uważam, że bezpiecznie byłoby gdyby każdy z rodziny miał przy sobie coś do obrony. Nigdy nie wiadomo w jakim momencie będą chcieli się do nas dobrać. - oznajmił po czym wyjął z kieszeni mały ostry scyzoryk - Miej go zawsze pod ręką.-

•Bunt Aniołów•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz