Rozdział 3

5 1 2
                                    

 – A to skurwysyny – westchnęła cicho Siggy, patrząc na postacie skulone na podłodze.

Ośmioro dzieci. Najmłodsze wyglądały na sześć lub siedem lat, najstarsze na piętnaście. Miały związane ręce i kostki, siedziały wtulone w siebie w mniejszych grupkach pod ścianą, ich twarze były brudne, a włosy skołtunione. Jednak to oczy później śniły się dziewczynie w koszmarach, bo wyglądały jak całkowicie pozbawione wszelkiej nadziei, puste. Żadne z dzieci nie krzyknęło, gdy otworzyli drzwi. Nie zadały żadnego pytania.

Ren wciąż patrzył po pomieszczeniu, zaciskając ręce w pięści, kiedy Siggy uklękła obok małego chłopca. Jego jedyną reakcją było spuszczenie wzroku i wstrzymanie oddechu ze strachu.

Oboje strażników niemal fizycznie bolało patrzenie na taką krzywdę. Właśnie takie momenty motywowały ich do pracy.

– Idziemy stąd, szybko – zarządził Ren. – Widzieliśmy dość.

Siggy skinęła głową. Wstała, ale zanim odeszli, by zawiadomić resztę oddziału, powiedziała jeszcze do dzieci:

– Wyciągniemy was stąd. Obiecujemy, już za moment.

Dzieci tylko patrzyły, jakby sens do nich nie dotarł. Siggy ze zgrozą pomyślała, że pewnie odurzyli je tymi samymi środkami, które leżały w drugiej części piwnicy.

Najchętniej złapałaby je teraz i wyprowadziła, żeby nie spędzały w tym koszmarze ani sekundy więcej, jednak musieli przyprowadzić tu całą jednostkę, bo tylko to gwarantowało, że O'Nelly dostanie, na co zasłużyła i nikt jej nie wyciągnie. Musieli je tu zostawić jeszcze na tę krótką chwilę. Musieli to załatwić jak trzeba.

– Chodźmy. – Ren delikatnie dotknął jej ręki, dzięki czemu otrząsnęła się i pokiwała energicznie głową.

Ruszyła do wyjścia, a chłopak zamknął za nimi drzwi w ten sam sposób, w jaki je otworzył. Dzieci w żaden sposób nie zareagowały. Zaczęli biec w górę, równie bezgłośnie jak schodzili.

– Nie możemy tego zepsuć – mruknął Ren.

– Nie zepsujemy.

Niestety, zepsuli.

Powinni lepiej ukryć człowieka, którego pozbawili przytomności. Powinni go schować za zamkniętymi drzwiami albo zostawić oblanego alkoholem, żeby sam uwierzył, że się zwyczajnie upił. Ale w pośpiechu nie zrobili żadnej z tych rzeczy, licząc na szczęście i nieobecność nikogo na feralnym piętrze przez jakieś piętnaście minut.

Oczywiście ktoś go znalazł. I mniej więcej w połowie drogi Ren z Siggy zobaczyli na swojej drodze trzech bandytów uzbrojonych w noże i sztylety. Wszyscy byli równie zaskoczeni tym spotkaniem. Zbiry najwyraźniej też nie spodziewały się, że winowajcy sami na nich wyskoczą.

Strażnicy miejscy stanęli, w niekorzystnej pozycji na niższych stopniach, obserwując rozstawionych wyżej przestępców.

– Kto was nasłał? – warknął jeden z nich, celując w Rena dwoma nożami. Nosił czarne rękawiczki i miał krótką bródkę, która nadawała jego twarzy wygląd śmietnikowej avrilki.

– Ciotka Polly – odpowiedział Ren. – Kazała przekazać, że drugi raz nie zapłaciliście za swoje pranie.

Konsternacja oprychów dała im cenną sekundę przewagi, którą Siggy wykorzystała, żeby wystrzelić do przodu. Użyła silnego podmuchu, który przy jej lekkości zwyczajnie ją uniósł. Wyminęła mężczyznę z bródką, bo wiedziała, że Ren będzie ją ubezpieczał i zamiast niego zaatakowała przestępcę po lewej, z kartoflastym nosem i topornymi rysami twarzy.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 03, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Melodia WiatruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz