Miałem ochotę usiąść przy Ashu i trzymać go za rękę do końca świata, a przynajmniej do momentu, w którym się obudzi, ale niestety takiej możliwości chwilowo nie było. Musiałem najpierw zająć się rozpakowaniem całej torby leków, opatrunków i innych medycznych syfów, o których niedawno w ogóle dowiedziałem się, że są. Opatrunki schowałem w szafce najbliżej łóżka. Raz, że przecież powinienem Ashowi je regularnie zmieniać, a dwa, że z uporem chłopaka to pewnie wystarczy, że się obudzi i już zerwie kilka szwów. Przeciwbólowe też zostawiłem w zasięgu ręki, ale wszystkie leki, na których miał być Lynx już po obudzeniu odstawiłem dalej. Idąc do kuchni żeby schować w lodówce zapas kroplówek zauważyłem Singa. Jakaś część mnie cieszyła się z tego, że chłopak został. Nawet jeśli nasz kontakt miałby ograniczyć się do krótkich, urwanych rozmów czy słyszenia w tle szumu działającego telewizora. W razie czego nie byłem sam żeby zaopiekować się Ashem.
Pierwsze podłączenie kroplówki cholernie mnie stresowało. Jasne wystarczyło zawiesić woreczek przy łóżku i podłączyć jedną rurkę pod wenflon wbity w dłoń Asha, ale i tak stresował mnie cały ten proces. Odetchnąłem ciężko, gdy wszystko udało się bez problemu. Sprawdziłem, czy chłopak jest dokładnie przykryty kołdrą i usiadłem na chwilę na łóżku obok niego, delikatnie odgarniając mu włosy z twarzy i uśmiechając się smutno. Tak mało brakowało. Gdybym nie wysiadł z tego durnego samolotu... Przecież żaden z chłopaków nie kierował się w stronę biblioteki. Niewielu w ogóle wiedziało, że to tam trzeba szukać Asha. Skoro ledwo udało się go uratować dzięki temu, że go znalazłem, nie chciałem nawet myśleć o tym, co by się stało, gdybym poleciał zgodnie z planem do Japonii. Pisałbym kolejne wiadomości bez odpowiedzi, czułbym się ignorowany, może w pewnym momencie uznał, że skoro Ash tak chce skończyć nasza znajomość to absolutnie mu na to pozwolę i zapomniałbym. I nigdy nie dowiedziałbym się o jego śmierci. Alternatywnie wróciłbym do Stanów żeby się z nim skonfrontować po zdecydowanie zbyt długim czasie i wtedy Sing przekazałby mi wieści, które zniszczyłyby mi serce.
- Wygląda na to, że naprawdę nie możesz beze mnie żyć Aslan – oznajmiłem cicho z krótkim śmiechem. – Ledwie próbuję wyjechać z kraju a ty już prawie umierasz. No naprawdę. Jeśli tak bardzo chciałeś żebym został, wystarczyło poprosić. Nie musiałeś od razu dawać się dźgnąć.
Z żartami było trochę prościej. Były lepszą alternatywą niż złość, jeśli chodziło o ukrywanie moich prawdziwych uczuć. O ukrywanie tego, jak przerażony byłem, jak bardzo nie chciałem go stracić, jak jeszcze raz chciałem zwyczajnie usiąść z nim do posiłku i się powydurniać. Ash był moim najlepszym przyjacielem i oddałbym nawet własne życie gdyby oznaczało to jego ratunek. Podszedłem do stolika, na którym odstawiłem kawę, którą wcześniej zrobił mi Sing i wybrałem pierwszą lepszą książkę z ogromnej biblioteczki. Może to idiotyczne, ale nie zamierzałem spać. A przynajmniej zamierzałem spróbować nie spać. Bo cholera wie, kiedy Ash się obudzi. Może za kwadrans, może za tydzień. A ja chciałem przy tym być. Chciałem być pierwszym, co chłopak zobaczy po otworzeniu oczu. Czy to absolutnie idiotyczny pomysł, który i tak się nie uda? No jasne, że tak. Czy jakkolwiek mnie to powstrzyma? Oczywiście, że nie. Dlatego tylko rozsiadłem się wygodnie w fotelu i otworzyłem książkę, trzymając kawę w zasięgu ręki.
Tylko, że dni mijały. Ciężko było mi się połapać, jaki mamy dzień tygodnia, bo na zegarek nie patrzyłem prawie w ogóle. Kolejne upływające godziny wyznaczała mi kończąca się kroplówka Asha, którą trzeba było zmieniać, kończąca się kawa, którą jakimś cudem Sing nauczył się robić dla mnie akurat w momencie, gdy dopijałem poprzednią czy też w ogóle Sing wchodzący do pokoju z kolejnym posiłkiem. Chłopak z góry przeprosił za to, że nie miał bladego pojęcia jak się cokolwiek gotuje i zwyczajnie zamawiał jedzenie na wynos. Z góry obiecał mi też, że za każdym razem sam to żarcie odbiera, bo miał na tyle oleju w głowie by nie podawać lokalizacji kryjówki Asha wszystkim w okolicy. Cóż, o tyle dobrze, że pobliskie knajpy miały szeroki wachlarz dań, bo przysięgam, mógłbym jeść sushi przez ten czas i w końcu bym je znielubił. Moje kochane sushi. Za każdym razem zamawialiśmy też porcję dla Asha, ot na wszelki wypadek, licząc, że może się obudzi i pewnie będzie głodny. Widziałem zawód w oczach Singa, gdy za każdym razem, gdy wchodził do pokoju z nową porcją jedzenia, musiał zabierać poprzedni posiłek, który dalej leżał nietknięty.
CZYTASZ
Banana Fish - Delikatny Amerykanin i Nieczuły Japończyk
FanfictionAsh wiedział, że nie zdąży dobiec na lotnisko po tym, jak Lao go dźgnął, ale nie chciał umierać na ulicy jak zwykły pies. Dlatego resztką sił doszedł do biblioteki, gdzie trzymając w dłoni list od najlepszego przyjaciela, uśmiechając się i ciesząc...