P. II / ZMIANA MIEJSCA

46 9 0
                                    

Odautorskie: jeśli nie zgadza Wam się w tym rozdziale vibe to zrzućcie winę na moją nieumiejętność pisania na telefonie. Bo w tym tygodniu utknęłam z telefonem, bo bateria w moim lapku uznała, że identyfikuje się z rozlanym naleśnikiem. Ale mam nadzieję, że mimo to rozdział się spodoba ♥ Miłego czytania buby ♥

Szczerze nie mam bladego pojęcia, jakim cudem znalazłem się w karetce. Naprawdę nie mam. Wiem tylko, że próbowałem zatamować krwawienie z rany Asha absolutnie wszystkim, czym tylko mogłem, a gdy nagle obok nas pojawili się medycy, niby odsunąłem się, ale miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Wiem, że ktoś się z kimś kłócił, że ktoś próbował mnie zatrzymać, ale jedyne, co pamiętam to ściskanie dłoni blondyna gdy znaleźliśmy się już wewnątrz pojazdu i to przeraźliwe wycie syreny. Nigdy nie byłem zbyt wierzący, ale w tamtej jednej chwili modliłem się tak, jakby zależało od tego nie Asha, ale moje życie. Teoretycznie nie miałem prawa tam przebywać, ale dopóki któryś z ratowników nie dałby mi wyraźnie znać, że muszę opuścić pojazd, bo w jakikolwiek sposób narażam życie chłopaka, że blokuję im do niego dostęp, dopóty zamierzałem trzymać jego dłoń i być tuż przy nim. A może próbowali dać mi znać, ale mój mózg zbyt zajęty martwieniem się o przyjaciela, absolutnie to zignorował. Rozdzieliły nas dopiero drzwi prowadzące na salę operacyjną, bo tam nie chciałem już wchodzić. Nie chciałem przypadkiem rozproszyć lekarzy.

Chłopaki znaleźli mnie już w szpitalu. Stałem jak skończony kołek na środku korytarza, gapiąc się bezwiednie na własną dłoń z łzami spływającymi mi po policzku.Gdy szedłem szybkim krokiem obok łóżka, na którym wieźli Asha niby nie czułem niczego, ale dałbym sobie głowę uciąć, że gdy puszczałem jego dłoń na samym końcu, chłopak zacisnął nieco palce, jakby próbował mnie w ten sposób spytać, czy mogę przy nim zostać. I cholera może mi się wydawało, może to nadmiar emocji całego tego dnia, a może zwykły fizyczny odruch ciała, nad którym nieprzytomny chłopak nijak nie panował, ale nie zamierzałem tego kwestionować. Chciałem jeszcze raz poczuć, jak Ash ściska moją dłoń, jak łapie ją, gdy zaczyna mnie gdzieś ciągnąć. Tyle rzeczy jeszcze chciałem, ale w całej tej sytuacji to wydawało się tak mało ważne, że aż śmieszne. Bo ja nie byłem ważny. Nie liczyło się to, czy Lynx poprosi mnie żebym został, czy pojedzie ze mną do Japonii, czy każe mi spierdalać. Liczyło się tylko to, żeby przeżył. To była moja jedyna prośba do całego wszechświata. Tyle złego spotkało tego chłopaka w czasie tak krótkiego życia, niesprawiedliwym byłoby nie dać mu szansy na szczęśliwie przeżyte dekady czy przynajmniej spokojny, bezkrwawy i łagodny koniec.

Sing dobiegł do mnie jako pierwszy, z miejsca chcąc zapytać mnie o stan chłopaka, którego przecież nie miałem szans znać, ale chyba wystarczyło mu spojrzenie na moją twarz, gdy położył mi dłoń na ramieniu, by zrozumieć, że jestem ostatnią osobą, która nadaje się do czegokolwiek. Dlatego tylko przeciągnął mnie do najbliższych plastikowych i cholernie niewygodnych krzesełek, krzykiem kazał swoim podwładnym skoczyć po coś do picia i jedzenia z góry zaznaczając, że pewnie spędzimy w tym korytarzu sporo czasu, bo żaden z nas nie zamierzał się stamtąd ruszać dopóki z operacyjnej nie wyjdzie lekarz, który przekaże nam jakiekolwiek nowiny. Sing próbował mnie uspokoić. Mówił coś, ale jedynym, co słyszałem, był szum w uszach i przyspieszone bicie własnego serca. To było idiotyczne. To ja powinienem wspierać Singa i resztę. To oni kumplowali się z Ashem przez tyle ładnych lat. Ja byłem przypadkowym dzieciakiem, który poznał go raptem kilka miesięcy wcześniej. Nie miałem prawa rościć sobie przestrzeni do wyrażania emocji, które przyćmiewałyby emocje wszystkich dookoła mnie, a jednak to robiłem. I wszyscy zdawali się to szanować bez słowa marudzenia.

W którymś momencie podszedł do nas jeden z lekarzy, którego Sing najwidoczniej kojarzył. Nie zdziwiło mnie to tak szczerze. W końcu patrząc przez pryzmat tego, jak często w ich świecie padają strzały albo trzeba uciekać, albo przemykać się po najróżniejszych terenach, rany pewnie były na porządku dziennym. I ktoś te rany musiał leczyć, skoro do tej pory żyli. I jasne, zazwyczaj działo się to poza szpitalami, bo pewne rzeczy lekarze musieli zgłaszać chociażby policji, a pod koniec dnia raczej otrzymywali wizyty domowe doraźnie, ale ci sami lekarze, którzy ich ratowali, musieli też gdzieś pracować. No chyba, że da się utrzymać ze świadczenia nielegalnych usług to może nie. Nie wiem. Nie znam się na amerykańskiej służbie zdrowia. Chociaż biorąc pod uwagę, jak bardzo narzekał na nią Ash za każdym razem, gdy w zasięgu jego wzroku pojawiał się jakikolwiek lekarz, to zakładam, że pewnie na nielegalnym leczeniu mafii i gangów ulicznych można zarobić więcej, niż w typowym szpitalu. W sumie w Ameryce nie za bardzo by mnie to zdziwiło.

Banana Fish - Delikatny Amerykanin i Nieczuły JapończykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz