Okej, więc to jedno z moich pierwszych opowiadaniach, napisane jakieś 8 lat temu, tak więc... Przymknijcie trochę oko i po prostu bawcie się dobrze, czytając. ;)
- Pasażerowie lotu numer FR 8224 Londyn-Paryż proszeni są o przejście do bramki numer 2. Powtarzam. Pasażerowie lotu numer...
Harry zatrzymał się tuż po wejściu na lotnisko Luton, zszokowany panującym tam chaosem. Teoretycznie powinien do tego przywyknąć, w końcu od dobrych trzech lat był stewardem, jednak za każdym razem to wszystko go zaskakiwało.
Poprawił granatową marynarkę z czerwonymi wstawkami i skierował się na taras widokowy, dostrzegając tam długie, pofarbowane na czerwony kolor włosy Madeleine, koleżanki po fachu. Zatrzymał się jednak, niemal wpadając na grupkę dziewczyn czekających przy wejściu na lotnisko; piszczały i śpiewały, trzymając w rękach jakieś plakaty. Harry zaśmiał się nad naiwnością tych małolat; jeżeli dzisiaj miała przyjechać jakaś gwiazda, to z całą pewnością nie wejdzie przez główne wejście lotniska. Jednak zamarł w miejscu, dostrzegając na jednym z transparentów podobiznę Louisa Tomlinsona z One Direction.
Poczuł, jak jego policzki zaczynają parzyć. Zerknął w stronę grupki stewardess, ale one go nie zauważyły, więc zacisnął mocniej dłoń na rączce małej, czarnej walizeczki na kółkach i przeciął hol, nie zwracając uwagi na to, że wpada na ludzi. Teraz jego celem było dostanie się do łazienki.
Wpadł do dość dużego, dobrze oświetlonego i czystego pomieszczenia; przy umywalce stał starszy mężczyzna w prążkowanym garniturze, wycierając mokre ręce papierowym ręcznikiem. Uniósł brew na widok młodego mężczyzny, a jego wargi wygięły się w ironicznym uśmiechu, gdy chwycił neseser i wyszedł pospiesznie, ale Harry niespecjalnie się tym przejął. Pochylił się nad umywalką, wpatrując w swoje odbicie. Zielone oczy błyszczały, brązowe loki jak zwykle były w nieładzie, duże usta były spierzchnięte. Pod szyją uwiązaną miał czerwoną chustę, którą ściągnął z narastającą irytacją.
- Cholera, dlaczego akurat dzisiaj – mruknął do swojego odbicia.
Dzisiejszy lot z Londynu do Nowego Jorku miał zaważyć o jego awansie; jeśli wszystko poszłoby zgodnie z planem, dostałby dłuższe i lepsze loty, a co za tym idzie – także większą pensję. Ale teraz, kiedy wiedział, iż prawdopodobnie, Louis Tomlinson będzie leciał w tym samym samolocie, oczywistym było, że coś pójdzie nie tak. A tym czymś mógł być na przykład napalony steward.
Harry fuknął z irytacją i opłukał twarz zimną wodą. Jak na złość, z głośników zamontowanych w łazience właśnie poleciała najnowsza piosenka One Direction.
- No chyba sobie ze mnie jaja robicie!
Zignorował zdziwione spojrzenie chłopczyka, który wszedł do środka, znikając po chwili w jednej z wolnych kabin.
Harry nie był jednym z wielkich, świrniętych fanów tego sławnego boysbandu. Tak naprawdę nie wiedziałby o ich istnieniu, gdyby nie młodsze siostry Madeleine, które ubóstwiały tę trójkę chłopaków i za każdym razem, gdy Harry wpadał odwiedzić rodzinę Gibsonów, zmuszały go do oglądania plakatów (właściwie całe ściany w ich pokoju były pokryte plakatami One Direction), a także poduszek (których było równie dużo), wywiadów i przede wszystkim słuchania piosenek. Cóż, nie były to klimaty Harry'ego – on wolał nieco inne brzmienie, ale niektóre z nich, zwłaszcza te z nowej płyty nawet wpadały w ucho. W każdym razie cała ta jego obsesja na punkcie Louisa Tomlinsona wzięła się z pewnego majowego dnia, kiedy odbywał swoją pierwszą dłuższą podróż samolotem i stanął z nim oko w oko.
Harry był podekscytowany i podenerwowany swoim pierwszym długim lotem. Serce wyrywało mu się z piersi tak samo jak wtedy, gdy po wszystkich tych szkoleniach, przez które musiał przejść, po raz pierwszy założył mundur stewarda i wsiadał na pokład samolotu.
Nie obawiał się lotu. Był pewny siebie i wierzył w swoje zdolności. Poza tym podobała mu się perspektywa pracy z Madeleine, którą poznał kilka dni wcześniej, a która od razu zyskała jego sympatię.
Niemal podskakiwał, kiedy zaczęła się odprawa pasażerów, nie wspominając o tym, co wyczyniał, gdy w końcu mieli wejść na pokład. Zdziwił się jednak, gdy pierwsza grupa osób, która wyszła na płytę lotniska przez oszklone, automatycznie otwierające się drzwi składała się zaledwie z trójki osób. Chłopacy – bo byli to sami chłopacy – wspięli się pospiesznie po schodach prowadzących do samolotu i napotkali w drzwiach zarumienionego z emocji Harry'ego.
Podali mu bilety, na które rzucił okiem. Pierwsza klasa. Ponownie podniósł wzrok na stojącą przed nim trójkę, zastanawiając się jakim cudem tak młodzi ludzie mogli sobie pozwolić na podróżowanie pierwszą klasą. Chłopak stojący na przodzie miał krzywe zęby i nieco za bardzo rozjaśnione kosmyki; uśmiechał się szeroko, choć widać było, że był zmęczony. Stojący za nim mulat o ciemnych oczach ułożył dłoń na ramieniu blondyna, obrzucając Harry'ego zniecierpliwionym spojrzeniem.
- Tędy – mruknął Harry, onieśmielony spojrzeniem ostatniego z pasażerów; chłopak był niski, a jego tęczówki lśniły intensywnością, pomimo wyraźnie opuchniętych oczu i opadających ze zmęczenia powiek.
Przeprowadził ich na początek samolotu, przeciskając się wąskim przejściem. Odsłonił kotarę oddzielającą poszczególne klasy i wskazał im rząd kilku wygodnych foteli. Mulat mruknął coś, niemal siłą upychając blondyna na jednym z pierwszych siedzeń, podając mu butelkę wody.
Harry zapewne powinien zostać i spytać się, czy czegoś potrzebują; powinien, ale rozpraszał go palący wzrok stojącego za nim chłopaka. Poza tym nie wiedział, gdzie jest Madeleine, a przez małe okienka widział tłum ludzi zmierzających już ku wejściu do samolotu. Obrócił się więc na pięcie, stając oko w oko z niskim chłopakiem, który uśmiechnął się promienie.
- Nie przejmuj się nim – powiedział, a jego głos był miękki i przyjemny dla ucha. – Zayn nie przepada za lataniem, a dziś jest wyjątkowo rozdrażniony, bo Niall nie czuje się najlepiej. Do twarzy ci w tym kolorze – dodał, kładąc dłoń na ramieniu Harry'ego, któremu zabrakło tchu w piersi.
Harry potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości. Nie miał wątpliwości, że Louis Tomlinson urzekł go w tamtym momencie i zdobywał powoli, za każdym razem, gdy podróżował liniami, które obsługiwał Harry.
Styles lubił Louisa; lubił jego częsty uśmiech i jasne oczy. Lubił sposób, w jaki Louis odgarniał włosy, a także to, jak Louis przeciągał niektóre wyrazy. Lubił także to, że mimo rosnącego zainteresowania wokół własnej osoby, Louis był całkiem normalny, a nawet wkrótce zrezygnował z przelotów pierwszą klasą (która i tak po pewnym czasie została zniesiona) i siadał z innymi pasażerami, rozdając autografy na przeróżnych rzeczach.
Jednak Harry wiedział, że Louis właściwie nie wiedział o jego istnieniu i – cóż – musiał się z tym pogodzić. Nie można mieć w życiu wszystkiego. Westchnął i zmierzył spojrzeniem swoje odbicie. Złapał czerwoną apaszkę, którą wcześniej ściągnął, chwycił bagaż i wyszedł, dołączając do reszty załogi lotu numer 180, Londyn-Nowy Jork.
Madeleine pisnęła na jego widok, uwieszając się na szyi chłopaka, który niezgrabnie poklepał ją po plecach, myślami wciąż będąc przy Louisie.
- Gotowy na podróż swojego życia – zażartowała Cassandra, jedna z jego koleżanek.
- Gotowy do spotkania swojej wielkiej miłości – dopowiedziała Madeleine, doskonale wiedząc o słabości Harry'ego.
- Gotowe do lotu, który może zmienić wszystko – spytał, nie wiedząc jeszcze co go czeka.
CZYTASZ
✔ Fly High ✔ (Larry)
FanfictionWyobraź sobie, że zamykają cię w wielkim blaszanym pudle razem z setką innych, obcych ludzi. Wyobraź sobie, że to wielkie blaszane pudło znajduje się setki kilometrów nad ziemią. A teraz wyobraź sobie, że razem z tobą leci światowej sławy zespół i w...