Sixth and seventh hour

303 20 6
                                    


            Harry nie był w stanie spojrzeć na martwe ciało Madeleine, ułożone na siedzeniu w pomieszczeniu dla personelu. Nie mógł patrzeć na jej blade, kruche, wiotkie i martwe ciało i czerwone włosy rozsypane wokół drobnej twarzy.

           Miał jej krew na rękach i na mundurze. Był cały we krwi, czuł, jak ten zapach powoli w niego wsiąka, niezmyty kroplami łez, które wcześniej spłynęły po jego twarzy, zostawiając zaschnięte, brudne ślady.

 - Harry? – Cassandra położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu.

           Chłopak nie odpowiedział, tępo wpatrując się w zasychającą krew na swoich palcach.

 - Harry... – powtórzyła ciszej, błagalnym głosem. – Proszę, Harry, potrzebujemy cię.

 - Ona... Ona też mnie potrzebowała – odpowiedział zachrypniętym od płaczu głosem. – Potrzebowała mnie, a ja jej nie ochroniłem. Pozwoliłem jej umrzeć.


           Jego głos się załamał i pociągnął nosem, czując niepokojące pieczenie kącików oczu. Miał ściśnięte gardło i nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Chciał po prostu płakać lub szlochać, lub krzyczeć. Zrobić coś, cokolwiek, ale nie był w stanie, bo Madeleine już nie żyła, a on temu nie zapobiegł.

- Ona nie...

- Nie mów mi, że ona by tego nie chciała, Cas! – przerwał jej gwałtownie, wstając i wycierając twarz wierzchnią częścią dłoni. – Bo naprawdę nie masz pojęcia, czego ona by teraz chciała – warknął.

           Oddychał szybko, jego pierś unosiła się i opadała, gdy łapał oddech. Po chwili zacisnął powieki i wypuścił z pomiędzy popękanych ust drżące westchnięcie.

- Przepraszam, Cas – szepnął. – Ja po prostu...

- Rozumiem, Styles. – Dziewczyna ostrożnie poklepała go po policzku. – Po prostu... Potrzebujemy cię, okej?

           Harry powoli skinął głową i wyszedł za nią.

           Pasażerowie siedzieli na swoich miejscach; tym razem nikt nie spał, nikt nie czytał, nikt nie pracował. Wszyscy po prostu siedzieli, patrząc w przestrzeń, w milczeniu. Monic głaskała po głowie jakieś dziecko, a Liam przechadzał się wąskim przejściem w tę i z powrotem, raz po raz zatrzymując się przy jakimś fotelu, by zerknąć przez okno; pod nimi rozciągał się ocean. Z tyłu jego koszulka była pomięta i odsłaniała rękojeść pistoletu. Zerknął przez ramię i uśmiechnął się nieco perfidnie na widok Harry'ego.

- Och, wróciłeś. Już myślałem, że będziesz chciał wyskoczyć z samolotu, czy coś – powiedział radosnym głosem. – Ale nie, nie mógłbyś tego zrobić, co? Jesteś takim pieprzonym bohaterem, Harry.

           Harry nie odpowiedział. Zacisnął szczęki i odwrócił wzrok. Doszedł go cichy śmiech Liama, ale Harry nie dał się sprowokować. Mimo wszystko Payne nadal miał broń, a Harry nie był w stanie ryzykować kolejnego niewinnego życia. Dopiero po chwili zorientował się, że patrzy na Louisa; uniósł lekko kąciki ust w pocieszającym uśmiechu i wyciągnął rękę, zaciskając palce na ramieniu chłopaka, który momentalnie rozluźnił się i westchnął cicho.

- Nie najlepszy lot, co? – mruknął Harry.

- Miewałem lepsze – odpowiedział cicho Louis, zerkając do tyłu. – Mimo wszystko, dobrze być tutaj... z tobą. Harry, tak mi przykro, ja...

           Harry potrząsnął głową.

- W porządku, Lou. Wiem.

           Przez chwilę milczeli i Harry nie mógł dłużej znieść wpatrujących się w niego niebieskich tęczówek, więc przeniósł wzrok na siedzącego obok Nialla i Zayna, których palce były ze sobą splątane w mocnym uścisku. Blondyn zadarł głowę do góry i uśmiechnął się lekko, wyraźnie blady i przestraszony.

✔ Fly High ✔ (Larry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz