Teatr, w którym odbywają się próby wygląda jakby miał się zaraz zawalić. Niektóre okna są powybijane, jest zarośnięty bluszczem oraz mchem, a schodki prowadzące do wejścia posiadają wgłębienia w kształcie butów. Budynek ma ponad sto lat. Przyjaciele zanim do niego weszli zastawili się trzy razy czy aby napewno przypadkiem w pewnym momencie nie zawali się na nich dach.
-Dawajcie, nic nam się nie stanie- powiedziała Hermiona ruszając do drzwi. Otworzyła je i tym samym wydały z siebie okropnie głośne skrzypnięcie. Niechętnie i ze strachem weszli do środka. Dziewczyna zauważyła, że Neville łapie mocno Lunę za rękę. Tak, jakby miała mu zaraz uciec.
Na samym początku powitała ich gruba, czerwona kotara, a kiedy ją rozsunęli ich oczom ukazała się ogromna sala. Miała około tysiąca foteli, a scena zajmowała połowę miejsca. Nad ich głowami wisiał wielki żyrandol z kryształkami, rzucały one srebrny pobłysk na pokrytej złotą i winną czerwienią salę.
Oszołomieni ruszyli w stronę sceny zajmującej najwięcej miejsca. Co rusz można było usłyszeć westchnienia wydobywające się z ich ust. Wszyscy byli zachwyceni środkiem tak obskurnego na zewnątrz budynku. Brunetka uśmiechnęła się, a w jej oczach było widać blask triumfu.
-Wygląda na to, że jesteśmy pierwsi- powiedziała Ginny zrzucając torbę piłkarską na jedno z wolnych miejsc siedzących. -To dobrze, może uda mi się chwilę zdrzemnąć.- Nie dane jej było jednak usiąść gdyż nagle na scenie pojawił się odziany cały na czarno Severus Snape we własnej osobie.
-W szeregu frontem do mnie, zbiórka!- Wszyscy byli przekonani, że ten krzyk obudziłby całe miasto, gdyby nie to, że teatr jest dźwiękoszczelny. Przyjaciele spojrzeli po sobie niepewnie.-Czy ja nie mówię po angielsku?
W tym momencie nie było czasu na zastanawianie się. To był rozkaz, a rozkazom nie należy się sprzeciwiać. Zwłaszcza, kiedy padają z ust jakiegoś szaleńca wyglądającego jak nietoperz. Nie wiadomo do czego ten człowiek jest zdolny. Już nabrał powietrza, już otworzył usta, już chciał coś powiedzieć, jednak w tym momencie wrota otworzyły się z hukiem.
-Draco, mówiłam ci, że nie masz tak pchać! Prawie wyjebało drzwi z zawiasów! Czy ty w ogóle kiedykolwiek myślisz?!- Usłyszeli głos wkurzonej młodej kobiety.
-A czy ty możesz nie drzeć mi pizdy do ucha?!- Odpowiedział jej poważny i niski głos. Może w tym momencie akurat nie niski, bo chłopak skrzeczał jak stare radio.
Każdy już wiedział do kogo należały głosy, i to nawet zanim postacie pojawiły się zza kotary. Chociaż trudno było w to uwierzyć byli to ich najwięksi wrogowie ze szkoły średniej. Szanowny Draco Malfoy oraz jego piesek Pansy Parkinson. Dwójka najlepszych uczniów ich rocznika, którzy zawsze wygrywali z nimi we wszystkim. Kogoś takiego jak oni nie dało się lubić. O współpracy nawet nie wspominając.
Kiedy jednak w końcu przestali się kłócić i weszli na schody prowadzące do miejsca zbiórki cała siódemka doznała szoku. Nie dało się ich poznać. Głosy im się nie zmieniły, jednak cała reszta... Malfoy wydał się Harry'emu jeszcze wyższy, o ile to w ogóle możliwe. W szkole już przewyższał go o głowę, a teraz? Po tych czterech latach Potter nie dorastał mu nawet do szyi. Nie tylko wzrost był zmienną. Jego włosy, zazwyczaj krótko ścięte miał zawiązane w ciasny, gruby kok. Jeszcze bardziej wypłowiały, a jego skóra była podobna do tej, którą widział w trumnie na pogrzebie swojej ciotki. W ogóle przypominał mu ciotkę. Miękkie rysy twarzy, długie włosy, okrągłe okulary, czarny golf i płaszcz. Wykapana stara baba.
Za to Pansy bardzo schudła i ubierała się w bardziej obcisłe rzeczy ukazujące jej atuty. W końcu zrezygnowała z makijażu, a jej skóra nabrała naturalnych kolorów. Jej twarz wydawała się w takim wydaniu...łagodniejsza, a nawet można by powiedzieć, że ładniejsza. Ze zdenerwowanego mopsa przeszła do dalmatyńczyka. Niczym z brzydkiego kaczątka do pięknego łabędzia.
Dyskutowali, aż nie stanęli idealnie przed nimi. Wyglądało to jak wyreżyserowane, wyciągnięte prosto z filmu.
-Błagam cię, nie mam dzisiaj na to siły. Poza tym przypominam ci, że jesteśmy tutaj na prośbę mojego wuja, więc zachowaj chodź odrobinę godności i...
-Ekhem- kaszlnął Snape zwracając na siebie uwagę dwójki.- Skończyliście? Tak? To świetnie. Możemy w końcu zaczynać.
-Przepraszam, nie czekamy na kolejne osoby?- Dopytał Seamus licząc szybko zebranych.- Jest nas tylko dziesiątka.
-Tyle wystarczy. Jak ktoś dojdzie, to będzie miał problem. Powinniśmy zacząć pięć minut temu-warknął spoglądając na zegarek. Następnie obrzucił każdego pojedynczo złowieszczym wzrokiem.- Ja jestem Severus Snape i jestem waszym profesorem na czas prób. Moja sztuka ma być gorącym romansem pomiędzy dwoma młodymi dorosłymi. Ma w niej zostać ukazany mrożący klimat świąt i nuta niepewności. Będą tam intrygi, gorąca czekolada, bal maskowy, a przede wszystkim miłość. Miłość, która rozgrzeje serca w zimową noc, która da nadzieje i pokaże, że tylko ona jest rozwiązaniem na wszystkie problemy. I to wszystko macie pokazać. Macie mieć charakter, musicie wczuć się w swoją rolę, macie b y ć swoimi postaciami. Tego od was oczekuję. Jakieś pytania?- Masa rąk wystrzeliła w górę.- Żadnych? To świetnie. Zapraszam na scenę- machnął rękoma w mało zapraszający sposób.
Aktorzy podzielili się na dwie grupy. Jedną składającą się z ośmiu osób, która poszła na lewo, oraz dwuosobową, idącą na prawo. Na scenie również oddzielili się grubą kreską przestrzeni. Nawet na siebie nie spoglądali. Reżyser podchodził do każdego po kolei i rozdawał scenariusze. Niczym nauczyciel w szkole oddający sprawdziany.
-Poproszę, żeby każdy pan przeczytał monolog Conrada ze sceny piątej aktu dziewiątego. Po kolei.- Zszedł ze sceny i usiadł w pierwszym rzędzie zakładając nogę na nogę.- No już, zacznijmy od rudego.- Spojrzał na Rona, który zarumienił się na te słowa.
-Było mi dzisiaj tak zimno! Z tego zimna, aż nie czułem własnych stóp!
-Następny- powiadomił Snape wzdychając ciężko.
-Ale przecież...- Bronił się Weasley, ale został uciszony gestem ręki.
Tak mniej więcej przebiegły całe przesłuchania. Już po dwóch, czasami po jednym zdaniu Nietoperz potrafił ocenić, czy ktoś się nadaje na daną rolę. Najgorsze jednak było to, że czasami nikt mu nie pasował i wybierał na chybił trafił. Tak właśnie głównymi bohaterami został Draco oraz Ginny, mimo swoich przekonań, że jest beznadziejna i w ogóle najlepiej, żeby się nie odezwała ani słowem. Hermiona została kasjerką w kawiarni, Harry listonoszem, Pansy przyjaciółką Brooke, Dean i Seamus kelnerami na balu, Luna wraz z Nevillem parą u której został zorganizowany bankiet, a Ron panem wyprowadzającym psa.
-Skoro znacie już swoje role zapraszam was jutro. Przygotujcie się, chce być z was zadowolony.- Po tych słowach po prostu wstał i wyszedł. Młodzi jednak nadal pozostali w bezruchu.
To spotkanie było bardzo dziwnym wydarzeniem w życiu każdego z nich z osobna. Nie wiedzieli co powiedzieć i tylko się na siebie nawzajem patrzyli. Próbowali czytać sobie w myślach i komunikować się niewerbalnie, ale nie wychodziło im to najlepiej.
Ten Snape to jakiś zjeb.
Tak Harry, ja też zjadłbym kurczaka.
W taki sposób tkwili dobre pare minut dopóki Pansy nie przerwała piszczącej w uszach ciszy.
-Może chcielibyście się spotkać jakoś na dniach, aby przećwiczyć nasze role bez tego dziwaka?- zapytała, a jej głos o dziwo był łagodny i pełen ciepła.
-Pansy to mój wuj...
-Co wy na to?- dziewczyna nawet na niego nie spojrzała, a Draco nie domagał się większej uwagi.
-Nie mamy czasu- warknął Ron zbierając się do wyjścia. Reszta przyjaciół ruszyła za nim.
-Oh, jak będziecie mieć czas z chęcią się spotkamy, prawda Draco?
-Pansy, nie warto.
-Mogę zostawić wam numer telefonu!- krzyknęła za nimi, ale już zniknęli za kotarą. Odwróciła się do blondyna i westchnęła.
-Chciałaś dobrze.
CZYTASZ
Sztuka Uwodzenia | Drarry | Sevmione | W TRAKCIE |
Fiksi Penggemar"Najlepszy podryw tych świąt" to kiepskie romansidło napisane przez amatora reżyserstwa Severusa Snape'a. Pewnej grudniowej nocy, samotna kobieta śledząca blondyna spotkanego w pracy, wprasza się na prywatny bal maskowy. Początkowo nikt nie zwraca...