II

266 42 0
                                    

Ciemna noc chciała się wedrzeć do jego wnętrz, więc opatulał się mocniej płaszczem, jak gdyby to miało ocalić go od zguby. Znał drogę. Właściwie widział już zamczysko, do którego zmierzał. Było wielkie, brzydkie, pokruszone i budzące niepokój. Patrząc, miało się wrażenie, że kryją się tam potwory z ohydnymi mackami gotowe wciągnąć podróżnych do samych otchłani piekielnych. Przerażał go widok zamku, jak i wszystko, co go otaczało. Każdy chrzęst kamienia pod butami, brzęczenie owada, podmuch wiatru, szelest liści wywoływał u niego zimne dreszcze. Cień chmur przemykających przed jaśniejącym rogalem księżyca także wcale go nie uspokajał. Miał wrażenie, że coś obok niego przechodzi i czai się na niego w ukryciu. Nawet z Malfoyem czuł się spokojniejszy, choć ten tajemniczy jegomość ukrywał zapewne swą prawdziwą naturę i mnóstwo innych zagadek. Wolałby mieć obok siebie kogokolwiek niż pustą samotność.

Dotarł na miejsce, kiedy już świtało, a był to świt słaby i niewyraźny, jakby słońce zdecydowało się na wędrówkę po innych zakątkach ziemi, zostawiając tu jeno trzy promyki. Harry'emu wystarczyło to żeby poczuć się lepiej i nabrać odwagi. Przeszedł przez bramę na plac zamkowy. Oczywiście nikogo tam nie było. Kamienne ściany ziały pustką. Gdzieś zaskrzypiały deski, co wyrwało chłopaka z zamyślenia i sprawiło, że podskoczył. Obrócił się wokół własnej osi, ale niczego nie dostrzegł. Wziął głęboki wdech, po czym udał się do głównych drzwi, pokrytych nadszarpniętymi przez czas zdobieniami. Miejsce mimo swego zastoju miało swój urok, choć trochę niepokojący. A najbardziej wszechobecna była tu cisza o tej porze, gdy było zupełnie szaro. 

Otworzenie ciężkich drzwi sprawiło mu nieco kłopotu, ale poradził sobie i wstąpił w czeluści zamczyska.

Nawet jeśli zimny kamień, ciemność i głuchota nie tworzyły komfortowego miejsca na postój, Harry poczuł się tu znacznie bezpieczniej niż na zewnątrz. Napadło go wielkie znużenie po całej nocy wędrówki. Odnalazł jakiś względnie wygodny kąt pod oknem, zwinął się w kłębek i zapadł w niespokojny, acz przynoszący w tym przypadku ulgę, sen. 

Obudził go cichy dźwięk dzwoneczka niosący się po korytarzach. Chwilę mu zajęło, zanim przypomniał sobie, gdzie jest i dlaczego, a także jak się tu znalazł. Wstał, otrzepał się z brudu i starych gałązek, po czym wyprostował plecy, rozciągając przy tym mięśnie. Cały był zesztywniały i obolały, lecz do takiego niewygodnego stanu rzeczy zdążył się już przyzwyczaić. Wnet zapomniał o niedogodnościach, bo zaburczało mu w brzuchu. Alternatyw wiele nie miał, toteż odnalazł w swojej skórzanej torbie zawinięte w papier suchary wraz ze spleśniałym już nieco (choć wierzył, że dalej jadalnym) serem. Podczas spożywania niekoniecznie smacznego posiłku wśród kamiennych murów ponownie coś zadzwoniło i Harry przypomniał sobie, że ten sam dźwięk moment temu go obudził. Zrodziła się w nim teraz ciekawość. Cóż to za dzwonek i co on mógł oznaczać w tak zapuszczonym, samotnym miejscu, jak to?

Szybko skończył jeść, popił wodą i udał się w stronę, z której – jak sądził – dochodził dźwięk. 

Wszystkie korytarze były do siebie podobne. Zakurzone, brzydkie podłogi ciągnęły się w nieskończoność otoczone nierównymi ścianami. Kolejny zakręt, kolejne przejście i nic się nie zmieniało. Wszedł parę razy po krętych schodach tylko w tym celu, żeby niedługo później z nich zejść. Wiedział, że nie całkiem się zagubił dlatego jedynie, że co jakiś czas z jednej strony murów ukazywały się okna z kratami, przez które sączyło się blade światło.

Dzyń.

Dźwięk zdawał się być coraz bliżej, mimo że Harry chodził jakby w kółko.

Dzyń.

Obrócił się wokół własnej osi rozglądając się uważnie.

Dzyń.

Tym razem zadzwoniło tak blisko, że zlękniony zrobił krok w tył, gdzie powinna stać twarda ściana, a której tam teraz nie było. Stracił równowagę i przewrócił się na posadzkę. Przeniknął przez mur, który teraz wyraźnie rysował się przed nim.

W komnacie, w której teraz się znajdował, było czyściej i ciemniej niż w innych miejscach zamku. Nie było tu żadnych drzwi, ani przejścia, jednak skądś musiało dochodzić tu nikłe światło, a nie wiadomo było skąd. Na środku pomieszczenia stał mały, biednie zdobiony kuferek. Nic szczególnego. Dość podstarzały przedmiot z drewna. Zrozumiał, że ma on większą wartość, szczególnie dla niego samego. Coś mówiło mu, że to tu jego rodzice coś dla niego zostawili.

Zbliżył się i obejrzał kuferek, zanim spróbował go otworzyć. Nie był zamknięty na klucz. Zaskrzypiał cicho przy unoszeniu wieka.  

Harry odetchnął głęboko przed sięgnięciem do środka. Każdy ruch wykonywał powolnie, jakby bojąc się, że pamiątki rodziców nagle znikną przy co gwałtowniejszym postępowaniu.

Kilka bibelotów. Figurka, zegarek z łańcuszkiem, haftowana chustka. Na samym dole znalazł woreczek z jakimś zielem, a jeszcze głębiej - list. Wiele minut minęło, a on dalej patrzył z ciężkim sercem na kawałek zapisanego czarnym tuszem papieru. Poszarpany z brzegów i pożółkły dalej przedstawiał czytelny tekst ciągnący się na kilka stron.  

Nareszcie zaczął czytać. O dawnych czasach, żalu, miłości... Wszystko było kierowane do niego od rodziców, których tak pragnął poznać. Spodziewał się wcześniej wielkiego olśnienia, mocnego uczucia, a teraz, gdy tak pełznął wzrokiem po kolejnych linijkach, zdawało mu się, że to za mało i nie zaspokaja to jego oczekiwań. Słowa były puste, suche. Były tylko odrobiną tuszu na kawałku papieru. Już miał ze złością zmiąć list, kiedy pewne słowa przykuły jego uwagę.

"Nie możemy spać w nocy... Dręczą nas nasze winy. To wszystko było dawno i niecelowo, ale jej twarz pokazuje nam się w koszmarach. Nie możemy znieść poczucia winy. Jesteśmy pewni, że nawet po śmierci nie zaznamy spokoju. Harry, pomożesz nam? To nasza ostatnia prośba. Kochamy cię".

- Co to niby znaczy...? - mruknął do siebie, wczytując się intensywniej w ostatnie zdania.  

Ze zmarszczonymi brwiami schował list do torby i nie oglądając się dłużej za siebie wyszedł przez ścianę. Czuł się pustszy niż kiedykolwiek wcześniej. Szedł ciemnymi korytarzami, a jego kroki odbijały się echem od scian.

Jak miał pomóc swoim rodzicom? Przecież nie żyli. A nawet gdyby mógłby coś zrobić, żeby zaznali spokoju, to jak? Nie dostał żadnych wskazówek. Rozumiał z tego tyle, że rodzice popełnili błąd, który napiętnował ich winą.

Sfrustrowany opuścił zamek i odszedł ścieżką otoczoną krzewami, którą się tu dostał. Rzucił ostatni raz okiem na zimną budowlę odcinająca się na tle bladego nieba.

Wszystko tu było szare.

Jezioro i Księżyc | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz